niedziela, 19 maja 2013

Rozdział czwarty

Rozdział czwarty- kłótnia w McDonaldzie.


Słysząc budzik przekręciłam się na bok i plasnęłam go, by ucichł. Nastała błoga cicha. Wiedziałam jednak, że zaraz muszę wstawać do szkoły. Szczęście, że chodzę na wpół do dziewiątej.
Otworzyłam powoli oczy i je przetarłam. Po chwili wstałam, nadal zaspana. Kołysząc się na boki weszłam do łazienki przylegającej do mojego pokoju. Odkręciłam kurek z zimną wodą i przemyłam nią twarz. Podziałało jak najlepszy energetyk. Umyłam zęby i splotłam włosy w warkocza. Gry wróciłam do pokoju, wzięłam mundurek leżący na fotelu i go założyłam. Przed lustrem poprawiłam białą marynarską bluzkę oraz granatową plisowaną spódnicę do połowy ud. Na szyi pod kołnierzem zawiązałam czerwoną chustę, po czym ją spięłam. Podciągnęłam granatowe podkolanówki. Z krzesła zabrałam torbę, po czym zeszłam na dół. W kuchni przy stole nikogo nie było, a na blacie leżało niebieskie pudełko z kolorowymi kółkami. Zabrałam je i schowałam do torby. W środku pudełka było moje o-bento (coś w stylu drugiego śniadania- dop. autorki). Założyłam szare buty i wyszłam z domu zamykając go na klucz, który wylądował w torbie.
Na dworzec doszłam w piętnaście minut, a do pociągu (w Japonii są wielkie korki, dlatego do szkół najczęściej dojeżdża się pociągiem) zostało mi pięć minut. Podeszłam do lady bufetu słysząc, jak mój brzuch burczy.
- Ohayou.
- Ohayou. Co podać?- zapytała kobieta po drugiej strony lady.
- Poproszę...- Zamyśliłam się.- tosta.
- Oczywiście, za chwilę go dam.
Spojrzałam na wielki zegar wiszący pod sufitem. Do pociągu miałam trzy minuty. Raczej zdążę.
Gdy kobieta dała mi tosta, zapłaciłam, po czym weszłam na peron. Pociąg akurat się zatrzymywał. Szybko do niego wsiadłam i zajęłam miejsce pod oknem. Podgryzając tosta odliczałam w myślach. Jeden, dwa, trzy... 
- Katsumi-chan, daj gryza!- usłyszałam krzyk.
Westchnęłam. Obok mnie usiadł chłopak. Miał na sobie granatowe długie spodnie, białą koszulę z krótkim rękawem, a na ramieniu torbę.
- Cześć, Sachi - odparłam.
- To dasz tego gryza, czy nie?- chłopak roześmiał się.
- Masz całego.- Oddałam mu zjedzoną w połowie kanapkę.
- O, dzięki!
Przyjrzałam się mu. Czoło było zasłonięte przez grzywkę, brązowe włosy sięgały mu do połowy szyi. Jego ciemne, prawie czarne oczy były pełne radości, jak zawsze.
- Dobre było - powiedział po chwili z uśmiechem Sachi.
- Jakby nie było dobre, to bym nie kupiła.- Nadęłam policzki.
- Hai, hai, tylko się nie obrażaj.- Sachi się roześmiał, a ja po chwili mu zawtórowałam.
Po chwili ciszy Kawabuta (nazwisko Sachiego) znów się odezwał:
- I z kim ja będę jeździć do szkoły od września?
Posmutniałam.
- Wiesz, że przeprowadzka według mnie jest złym pomysłem.
- Wiem, ale... - Sachi spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam łzy.- Będę tęsknić.
- Ja też.- Przytuliłam go.
- Arigatou - szepnął mi Sachi do ucha.
- Hę? Za co?- Zdziwiłam się.
- Za to, że się ze mną przyjaźnisz.- powiedział odsuwając się.
- To nic takiego.
- Niby tak, ale dziękuję.- Sachi się uśmiechnął.
- Nie ma za co.- Również się uśmiechnęłam.
Pociąg stanął.
- To nasza stacja - zauważyłam.
- Więc chodź - odparł Sachi, po czym wyszliśmy z pojazdu na peron.
- Ile jeszcze mamy czasy do apelu?- spytałam. (W Japonii przed lekcjami odbywa się półgodzinny apel poranny.)
Sachi spojrzał na zegarek.
- Dziesięć minut.
- To chodź - powiedziałam.
Wyszliśmy poza teren dworca, po czym skierowaliśmy się do szkoły. Patrząc na korki zaczęłam współczuć ludziom.
Do szkoły doszliśmy rozmawiając o tym, co będzie po mojej przeprowadzce, jakie nastąpią zmiany. Najważniejszą zmianą według Sachiego było jednak to, że mnie tu nie będzie. W sumie to się z nim zgadzałam. Smutno będzie rozpoczynać przyjaźnie od nowa, skoro tu przyjaźnię się z ludźmi kilka lat. Z resztą, zmieniać szkołę tylko na dwa semestry według mnie nie jest dobrym pomysłem. (W Japonii są trzy semestry- kwiecień-lipiec, wrzesień-grudzień i styczeń-marzec.)
Doszliśmy do budynku po pięciu minutach. Zmieniliśmy buty, po czym poszliśmy na salę, która- o dziwo- zmieściła uczniów całej szkoły. Do apelu zostały dwie minuty, więc wyrobiliśmy się perfecto!.

- Katsumi, zostań w klasie na chwilę po lekcji.- Usłyszałam nauczyciela.
- Hai, Sanjuro-sensei - odpowiedziałam.
Chwilę później poczułam, że coś się ode mnie odbija. Zdziwiona podniosłam kulkę papieru ją rozwinęłam, gdy nauczyciel pisał coś na tablicy.
Co on może chcieć od ciebie?
Bez trudu rozpoznałam pismo Sadatakiego. Uśmiechnęłam się.
Nie wiem. A co, martwisz się o mnie? - odpisałam.
Gdy upewniłam się, że nauczyciel znów jest odwrócony, rzuciłam kulkę papieru do Sadatakiego, który złapał ją w locie. Uśmiechnął się szeroko, po czym rozwinął papier. Po przeczytaniu treści, jaką mu wysłałam, zaczął odpisywać. Z zamyślenia, w którym się znajdowałam patrząc na Sadatakiego wyrwał mnie głos nauczyciela:
- Katsumi, rozumiem, że zaraz się wyprowadzasz, ale proszę, uważaj na lekcji.
Otrząsnęłam się i odpowiedziałam:
- Gomen, sensei.
Nauczyciel powrócił do tłumaczenia materiału, a na mojej ławce wylądowała kartka. Szybko ją rozwinęłam.
No nie wiem. Może? Trzymaj się, bo za dwie minuty dzwonek.
Może? Zarumieniona zgniotłam papier, po czym wstałam i wyrzuciłam go do kosza. Wróciłam na miejsce i właśnie zadzwonił dzwonek. Wszyscy szybko się zaczęli pakować, ja ciut wolniej. Podszedł do mnie Sachi.
- Poczekam przed salą, to razem wrócimy - powiedział.
- Okej - odpowiedziałam.
Sachi wyszedł, a ja już spakowana podeszłam do biurka nauczyciela.
Gdy wszyscy opuścili salę, mój wychowawca się odezwał.
- Katsumi... chcę, żebyś jedno wiedziała.
- Tak?
- Wszyscy będą za tobą tęsknić.- Mój nauczyciel się uśmiechnął.
- Mam taką nadzieję.
- Naprawdę, szkoda, że odchodzisz. Taniko chyba się załamie.- nauczyciel się roześmiał.
- E tam, Taniko-sensei znajdzie sobie nową ulubienicę - odpowiedziałam.- Z resztą i tak to mój ostatni rok.
Nauczyciel wstał.
- Będziemy tęsknić.- Położył mi dłoń na ramieniu.
- Ja też, sensei - odpowiedziałam z uśmiechem.- Wrócę tu odwiedzić szkołę, jak tylko znajdę czas.
- Mam taką nadzieję.
Rozbrzmiał dzwonek.
- Wybacz, ale muszę iść.
- Ja w sumie też... do widzenia!
Wyszłam z sali i się rozejrzałam. Sachiego nie było. Westchnęłam. Po zmienieniu butów wyszłam przed szkołę. Jak przypuszczałam, szatyn właśnie tam był. Rozmawiał przez telefon. Stał do mnie tyłem, więc przyszła mi ochota a podkradnięcie się. Gdy byłam obok niego, usłyszałam, co mówi.
- Sadataki, do cholery! Jeśli ci na niej zależy, to wreszcie jej to powiedz. Niedługo ją stracisz. Naprawdę tak chcesz to rozegrać? Zawsze mówiłeś, że nie masz odwagi, ale jeśli miałbyś ją stracić, to byś od razu do niej poszedł i jej to powiedział.- Sachi zrobił pauzę, pewnie Sadataki odpowiadał.- Mam ci pomóc? Niby jak? Sam wiesz, co do niej czuję. Gdyby nie nasza przyjaźń, dawno bym już jej to powiedział.- Znowu cisza.- Jak chcesz. I tak niedługo jej tu z nami nie będzie. Cześć.
Szatyn schował telefon mrucząc pod nosem Co za kretyn.
Zapadła cisza.
Złapałam Sachiego za oba ramiona i wrzasnęłam "BUU". Szatyn podskoczył przestraszony i się obejrzał.
- Co to kurde miało być?- spytał.
- Stałeś tyłem i nie czekałeś na mnie pod salą.- Wzruszyłam ramionami, po czym oparłam się o murek.
- Jak długo tu stałaś?- spytał Sachi z niepokojem w głosie.
- Pół minuty?
- Aha. Wracamy?
- Za ile mamy kolejny pociąg?
Sachi spojrzał na zegarek.
- Oł. Pięćdziesiąt minut.
- Cholera - syknęłam.- Mogłeś wracać, ja bym czekała sama. Przez to, że gadałam z senseiem spóźniliśmy się na pociąg.
- Daj spokój, poczekamy razem. Co chciał sensei?
- Mówił, że wszyscy będą za mną tęsknić.
- Szczera prawda.
- Fajnie.
Zapadła cisza, dość niezręczna. Zastanawiałam się, o jakiej dziewczynie rozmawiał Sachi z Sadatakim.
- To... co robimy do przyjazdu pociągu?- spytał szatyn.
- Nie wiem. Chodźmy do McDonalda, robię się głodna.
- Ok. Zaraz looknę, gdzie jest najbliższy.
- Jak?
- Nawigacja w telefonie.- Sachi pomachał aparatem.
- Już się tak nie wywyższaj - burknęłam.
- No już, nie fochaj się.- Szatyn się roześmiał.- Najbliższy Mac jest pół kilometra stąd.
- Więc chodźmy.- Poprawiłam torbę na ramieniu.
- Panie przodem.- Sachi z uśmiechem mnie przepuścił.
Poszliśmy w stronę, którą wskazał szatyn. Rozmowa się nie kleiła. Ba, nawet nie mieliśmy ochoty rozmawiać. Sachi o czymś myślał, a ja rozkminiałam, o kim rozmawiał Sadataki z moim towarzyszem pociągowym.
Do McDonalda doszliśmy po pięciu minutach. Kupiliśmy sobie, co chcieliśmy, po czym usiedliśmy przy jednym ze stołów na dworze. Rozpakowaliśmy nasze jedzenie. Co prawda nie było takie zdrowe jak domowe o-bento (które zniknęło dzisiaj w rekordowym czasie w czasie przerwy na lunch), ale był dobre, a nadmierny tłuszcz sam się spala, kiedy ma się takie aktywne życie.
Ja kupiłam cheeseburgera, frytki, nuggety i colę, a Sachi to samo, tylko, że zamiast cheeseburgera wziął hamburgera.
Wgryzłam się w ciepłą kanapkę z błogim wyrazem twarzy zaczęłam ją gryźć. Normalnie to zaraz byłabym w domu i dostałabym obiad, ale fast food może być. Gdy nie je się od czterech godzin, jest się naprawdę głodnym.
Usłyszałam chichot Sachiego, więc szybko przełknęłam gryza i spytałam:
- O co chodzi?
- Ubrudziłaś się ketchupem.
- Eeee? Gdzie?- Zaczęłam machać głową w poszukiwaniu czegoś, w czym odbiłabym się, żby zobaczyć, gdzie jestem brudna.
- Nie ruszaj się.- Sachi powstrzymywał się od śmiechu.
Odwróciłam głowę w jego stronę. On szybko cyknął mi fotę komórką.
- Ej, usuń to!
- Nie, teraz mam na ciebie haka.
Chuchnęłam w grzywkę naburmuszając się. Sachi znów wybuchł gromkim śmiechem, po czym wziął serwetkę i wytarł mi ketchup, który miałam na policzku.
Zaczęliśmy jeść, również w ciszy, którą przerwał krzyk:
- Hime, co ty tu robisz?
Ren? Co on tu robi?, pomyślałam. Przełknęłam gryz, po czym odwróciłam się do nadchodzącego szatyna.
- Cześć, Ren.- uśmiechnęłam się.
- Hej.
Ren podszedł. Czułam, że Sachi go obserwuje, więc postanowiłam ich sobie przedstawić.
- Ren - powiedziałam.- To Sachi. Sachi, to Ren.
- Cześć, miło mi.- Sachi wystawił rękę.
- Mi również.- Ren uścisnął kończynę. Chyba ciut za mocno, bo na sekundę przez twarz Sachiego przeszedł grymas bólu.- Mogę się przysiąść?- spytał.
- Jasne, siadaj - odpowiedziałam. Bałam się, że Sachi mu odmówi. Może i był raczej typem słodkiego chłopca, ale jeśli za kimś nie przepadał, to zaczynał być oschły i nieprzyjemny. A wydawało mi się, że szatyni nie pałali do siebie sympatią.
Ren usiadł obok mnie i zabrał mi kilka frytek.
- Tak, oczywiście, że możesz, po co pytasz?- sarknęłam.
- Dzięki, wiedziałem, że się zgodzisz - odparł z uśmiechem Ren.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Czemu tu jestem?- Przytaknęłam.- Dzisiaj mam krótko lekcje, więc tu przyjechałem po mangi.- Ren podniósł foliówkę z książeczkami.- A wy?
- Spóźniliśmy się na pociąg.- Zamiast mnie odpowiedział Sachi.
Kiwnęłam potwierdzająco głową.
- Musiałam chwilę zostać, żeby pogadać z senseiem i przez to się spóźniliśmy - dodałam.
- Nieprawda.
- Przecież prawda.
- Nie... nie spóźniliśmy się. Zostały nam wtedy trzy minuty do pociągu, więc o tym nie mówiłem. Nie zdążylibyśmy.
- Fakt. Akurat w poniedziałki musimy się śpieszyć.
- Czyli czekacie tu na pociąg?- upewnił się Ren.
- Mhm. Mamy jeszcze jakieś pół godziny.
- To długo. Ja mam za dwadzieścia minut film w kinie.
- Jaki?
- A ja wiem. Kumpel wybierał i mi nie powiedział.
- Rozumiem.
Zaczęliśmy jeść. Ja oczywiście musiałam połowę porcji oddać Renowi.
- O, muszę iść - powiedział po piętnastu minutach niezręcznej ciszy Ren.
Wstał, zabrał torbę z mangami, po czym dodał:
- Pa! Do zobaczenia.
- Cześć!- odpowiedziałam.
- Nie do zobaczenia - mruknął Sachi. Zmroziłam go wzrokiem, a on wzruszył ramionami. Gdy Ren zniknął nam z oczu, odezwał się jeszcze raz.- Jak dobrze, że już poszedł!- Wyciągnął się.
- Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj.
- Eh? Nande? Co on takiego zrobił? (Nande- z jap. dlaczego; czemu)
- Uratował mi życie.
Z wrażenia Sachi mało co nie spadł. Złapał się stołu, po czym zapytał:
- Że jak? Ten... gościu uratował ci życie?
- Hai. Sam wtedy mało co nie umarł.
- To... nie możliwe! On?
- Nie znasz go, więc go nie oceniaj!- Wstałam ze złości.
- I co, mam niby dziękować mu na kolanach?- sarknął Sachi.
- Nie wymagam tego od ciebie! Po prostu nie chcę, żebyś go obrażał!
- Zrobię, co będę chciał!- Sachi również stanął. Mierzyliśmy się wzrokiem. Ja patrzyłam do góry, Sachi do dołu. Między nami był tylko stół. Czułam, że ludzie się nam przyglądają.
- Myślałam, że jesteś inny - szepnęłam.
- Nie myśl, bo ci to nie wychodzi - syknął Sachi.
Ze łzami w oczach złapałam torbę i szybko zaczęłam iść poza teren McDonalda.
- Nie, Katsumi! Czekaj!- Słyszałam Sachiego.- Przepraszam!
- Nie przepraszaj, bo ci to nie wychodzi!- krzyknęłam.
Sachi do mnie podbiegł. Złapał mnie za rękę i szarpnięciem odwrócił do siebie.
- Przepraszam - wydukał.
- Daj mi spokój - syknęłam.- Powiedziałeś, co myślisz.
- Nie...
- Tak, Sachi. Daj mi spokój.
Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku, po czym odbiegłam. Wsiadłam w tramwaj, który właśnie nadjechał. Dwa lata temu jeździłam nim do szkoły, więc trasa była dla mnie korzystna. Ze łzami w oczach skasowałam bilet, który znalazłam w torbie, po czym usiadłam przy oknie. Miałam dwadzieścia minut, by się wypłakać. Jednak starłam łzy i włączyłam sobie jakąś żywiołową piosenkę na słuchawkach. Miałam ochotę na coś smutnego, ale nie przełączałam. Nie chciałam pogrążyć się w dołku.


Następny dzień rano.
Wczoraj wróciłam do domu z czerwonymi oczami. Sadako od razu pytała się, co się stało, a ja odpowiedziałam wymijająco, że się pokłóciłam. Przy kolacji macocha powiedziała, że nie muszę iść kolejnego dnia do szkoły, jeśli będę się źle czuła. Podziękowałam jej za to.
Tak więc wyłączyłam budzik, żeby odespać weekendowe siedzenie do późna. Gdy się obudziłam, była jedenasta. Zwlokłam się z łóżka i wzięłam prysznic. Niezbyt krótki, bo trwał pół godziny. Powoli ubrana w dresowe krótkie spodenki i rozciągniętą starą koszulkę zeszłam do kuchni. Ku mym niezadowoleniu przy stole siedział mój tata popijając kawę i czytając jakąś gazetę. Wykrzywiłam twarz w nadzwyczajnie naturalnie wyglądający sztuczny uśmiech, po czym weszłam do pomieszczenia.
- Cześć, tato.
- Cześć, skarbie.- Mój ojciec oderwał wzrok od gazety.- Lepiej się już czujesz?- spytał z przesadną troską.
- Trochę.- Otworzyłam lodówkę i zaczęłam szukać czegoś na śniadanie.- Nie powinieneś być w Izumo?- spytałam. Mój tata przeważnie tydzień roboczy spędza w Izumo, by prowadzić firmę, a na weekendy przyjeżdża tu.
- Nie, wróciłem dzisiaj rano. Zrobiłem sobie wolny tydzień.
- Naruhodo.- Wyciągnęłam wczorajsze sushi i zamknęłam nogą lodówkę. Mój tata wykrzywił twarz w grymasie.
- Prosiłem, żebyś tak nie robiła.
- Gomen.
Wstawiłam danie do mikrofalówki. Po chwili już je jadłam. Oczywiście palcami. Nie miałam dzisiaj ochoty na trudzenie się jedzeniem pałeczkami. Twarz taty znów się wykrzywiła.
- Rozumiem, że masz doła - odezwał się.- ale nie mogłabyś normalnie jeść i zamykać drzwi lodówki?
- Nie.- Wzruszyłam ramionami i dokończyłam śniadanie. Wstawiłam talerz do zmywarki, po czym wróciłam do pokoju. Podlałam kwiaty - włączając w to wrzosy, które wykopałam w sobotę - i zatopiłam się w książce. To zawsze pomagało mi się oderwać od natłoku myśli, niekoniecznie pozytywnych.

Po dwóch godzinach usłyszałam początek piosenki EXO-K - MAMA, więc spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Zachłysnęłam się. Dzwonił Sachi. Odebrać, czy nie? Nie! Obraził Rena. Szybko wcisnęłam czerwoną słuchawkę i odsunęłam się jak najdalej od telefonu, jakby miał mnie zaraz ugryźć. Westchnęłam i wróciłam do lektury. Jednak telefon nie dawał spokoju, ciągle słyszałam piosenkę MAMA i ciągle myślałam, czy odebrać.
W końcu wyciszyłam telefon i wróciłam do czytania.

Dopiero wieczorem oderwałam się od książki, którą skończyłam. Zeszłam na dół, skąd dochodziły odgłosy wyścigu motorów. Przed telewizorem siedział Reitsu z kumplami. Mieli obok siebie dwei miski z pop corn'em i kupę puszek coli.
- Cześć - powiedziałam przechodząc obok salonu, by wejść do kuchni.
Każdy z kumpli mojego brata mi odpowiedział, choć mnie to nie obchodziło. Zjadłam szybko kanapki i położyłam się do łóżka. Niby było wcześnie, ale nie miałam na nic dzisiaj ochoty. Zasnęłam w ekspresowym tempie.

~*~

Wróciłam ! :D
Dobra długość? Oby tak. Praktycznie napisałam to w jeden dzień... nieźle, nie ? ;]
W tym tygodniu była już notka na Ideal by me, więc w dzisiaj się nie wyrobię. Dam za tydzień.
Tak więc... do napisania!

sobota, 4 maja 2013

Rozdział trzeci

 

Rozdział trzeci- wybawca oraz wspomnienia, niekoniecznie historia usłana różami.

Budzik zadzwonił skutecznie wyrywając mnie ze snu. Przekręciłam się na drugi bok i go wyłączyłam. Zegarek wskazywał godzinę jedenastą. Po co siedziałam do drugiej?, zapytałam sama siebie w myślach. Nie lubiłam spać, według mnie to strata czasu, ale mój organizm musi odpoczywać. Wstałam i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej ciuchy, które miałam wczoraj w czasie przejażdżki na Utsu. Nie były brudne. Weszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic razem z myciem włosów. Opuściłam kabinę, związałam włosy i się ubrałam.
Zeszłam na dół, do kuchni. Na stole leżała kartka. Zaciekawiona wzięłam ją i przeczytałam.

Pojechaliśmy z Jiro do Izumo, będziemy wieczorem.

 Sadako & Minoru

Dla wyjaśnienia, Minoru to mój ojciec. No nic, pomyślałam. Reitsu rządzi, dopóki nie wrócą. Odłożyłam kartkę na miejsce. Z szafki i lodówki wyciągnęłam nutellę i masło. Za pół godziny musiałam wyjść, żeby być około dwunastej nad jeziorem. Obiecałam wczoraj dzieciom, że przyjadę w południe, więc to zrobię. I tak nie mam, co robić. Ren dzisiaj gdzieś pojechał, Kiyoko umówiła się z koleżanką w kinie, z Reitsu nie mam nic do roboty, a chłopaki dzisiaj mają zawody konne. Może im pokibicuję?, spytałam się w myślach. W końcu jestem ich starszą siostrą, powinnam ich wspierać. Zawody mają o czwartej, więc posiedzę trochę nad jeziorem, zdecydowałam. Wyjęłam chleb i zaczęłam go smarować, najpierw masłem, potem nutellą. Gdy kanapki były gotowe, zjadłam je i po sobie posprzątałam. Wzięłam jeszcze trzy jabłka i butelkę wody, po czym wyszłam z domu zakładając wysokie buty do jazdy konnej. Gdy weszłam do stajni, od razu zaczęłam wyprowadzać Utsu. Wokół mnie kręcili się ludzie- z jednej strony naszej stajni jest nasze podwórko, z drugiej reszta stadniny należącej do mojego taty. Czasami, gdy nie mam, co robić pomagam w stadninie, albo uczę, lub prowadzę konie z dziećmi. Wiecie, że dziecko siedzi w siodle, a ja łażę z koniem. Oczywiście dostaję za to kasę.
Wyszłam z Utsu przed stajnię ze strony stadniny, bo nikt nie otworzył drzwi dla koni z drugiej strony, a ja nie umiem tego zrobić. W sumie, to nie przeszkadza mi to.
Przywiązałam konia do rurki i zajęłam się jego czyszczeniem.
- Katsu-chan.- odezwał się głos w dole po mojej lewej. Spojrzałam tam. Obok mnie stała mała dziewczynka.
- Tak, Kin-chan?- spytałam kucając przy dziecku.
- Weźmiesz mnie dzisiaj na przejażdżkę?
- Niestety nie.- uśmiechnęłam się.- Zaraz jadę nad jezioro, a później na zawody do moich braci.
- A jutro?
Zamyśliłam się.
- Jutro przyjdę po szkole do stadniny, więc mogę cię oprowadzić.
- Dziękuję, Katsu-chan!
Uśmiechnięta Kin wróciła do swojego brata, Kojiego, który pracował tu jako instruktor. Czasem przychodziła jego siostra, nikt jej tego nie zabraniał, nie przeszkadzała nikomu, często nawet pomagała. Gdy Koji zobaczył, że na niego patrzę, pomachał mi. Odmachałam mu i dokończyłam czyszczenie Utsu. Po chwili odeszłam od konia i wróciłam do stajni. Wzięłam siodło i toczek - który od razu założyłam - i podeszłam do konia. Zarzuciłam je na jego grzbiet i zapięłam.
- Oi, Koji!- krzyknęłam w stronę brata Kin.
Podszedł do mnie razem z siostrą, która wciąż się uśmiechała.
- O co chodzi, Katsumi?- spytał mnie Koji.
- Ustawisz mi strzemiona?
- Jasne.
Weszłam na konia i włożyłam nogi w strzemiona, Koji dopasował mi ich długość.
- Dzięki.- powiedziałam.- Podasz mi jeszcze tamte jabłka i wodę?
Koji spełnił moją prośbę. Owoce razem z butelką włożyłam do moich "juków".
- Wielkie dzięki. Do zobaczenia.
- Spoko. Cześć.
Koji z Kin wrócili do stajni, a ja powoli stepem wyjechałam z terenu stadniny. Postanowiłam pojechać inną drogą, przez pola. Gdy tylko byłam na wolnym terenie przyśpieszyłam. Puściłam lejce i podniosłam ręce do góry. Roześmiałam się. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale galopując na koniu przez pola, z rękoma w górze czułam się taka... wolna. Zapomniałam o wszystkich zmartwieniach, o przeprowadzce. Zaskoczona i lekko przestraszona nagłym stanięciem konia szybko złapałam lejce i się rozejrzałam. Czemu Utsu stanął? Bo zobaczył królika.
No bez jaj!
Skierowałam konia w stronę jeziora i podjechałam do zbiornika stepem. Wokół wody nikogo nie było. Zdziwiona spojrzałam za zegarek. Wpół do dwunastej. Czemu nikogo nie ma?, zastanowiłam się. Dzisiaj nie było żadnego święta... chyba. Nic mi się nie przypominało. Może festiwal? Nie.
No nic, pomyślałam. Pojeżdżę sobie i wrócę po dwunastej.
Zawróciłam konia.
- Oi, Katsumi!- ktoś mnie zawołał drwiącym głosem, który od razu rozpoznałam. Tylko nie on, pomyślałam.
Odwróciłam konia w stronę głosu. Przede mną stała trójka chłopaków. Byli dobrze zbudowani. Jeden z nich, stojący po środku miał blond włosy, a jego towarzysze czarne. Ucieknę im, pomyślałam. Mam konia, nie dogonią mnie. No, kiedyś trzeba mieć przewagę.
- Czego chcesz, Eiji?- warknęłam.
- Dobrze wiesz, czego chcę, Katsu.
Zacisnęłam ręce na lejcach gotowa w każdej chwili zacząć galopować. W głowie miałam jedno pytanie: czemu ich nie zauważyłam wcześniej?
- Dobrze wiesz, że nie dam ci tego.
- Ale czemu? Przecież to korzystny układ...
- Dla ciebie może tak.- warknęłam.
Eiji i jego towarzysze zaczęli się do mnie zbliżać.
- Czemu nie odpuścisz?- zapytał.- Hime?- Dodał po chwili.
Zacisnęłam zęby. Już chciałam mu odpyskować, ale siwy koń wjechał między mnie, a bandę Eijiego.
- Nie bądź natarczywy, Eiji. Katsu nie chce, nie widzisz?- powiedział jeździec konia.
- Spadaj.- odwarknął blondyn.- To sprawa moja i Katsu.
Siwy koń stał do mnie tyłem, a przodem do bandy Eijiego.
- Ale jednak się wtrącę.- odpowiedział spokojnym głosem jeździec siwka.
- Dobra, chłopaki, spadamy.- powiedział po chwili ciszy Eiji do brunetów.- Wrócę, Katsu.- Wysyczał do mnie.
- Och, spadaj.- warknęłam.
Eiji odszedł ze swoją bandą. Siwek się nie odwracał. Rozluźniłam dłonie, które zaciskałam w pięści.
- Arigatou.- powiedziałam do mojego wybawcy po chwili ciszy.
Siwek się odwrócił. Zobaczyłam jego jeźdźca. Zachłysnęłam się.
- Nie ma za co.- powiedział z szerokim uśmiechem.
- Sadatake, co ty tu robisz?- spytałam.
- Nie mów do mnie tak.- burknął nadymając zabawnie policzki.
- Dobrze, dobrze.- roześmiałam się.- Tak więc, co tu robisz, Taki?- spytałam ponownie akcentując ostatnie słowo. Była to ksywka Sadatakiego, on nie przepadał za swoim imieniem.
- Pomagałem.- odparł chłopak zsiadając z konia. Zrobiłam to samo.
- Poradziłabym sobie.
- Czy ja mówię, że nie?
Uwiązaliśmy konie tak, żeby nie uciekły i usiedliśmy na jednej z ławek.
- Nie musiałeś tego robić.- powiedziałam cicho patrząc w jezioro, byle nie na twarz Sadatakiego.
Powód? Proszę: jestem w nim zakochana od roku. Wiem jednak, że nic z tego nie będzie, z resztą do niedawna Taki miał jeszcze dziewczynę. Z resztą, po wakacjach przestaniemy się widywać. To może coś o nim? Jest w moim wieku, jest wysoki, ma blond kręcone włosy i niebieskie oczy. No, to tyle.
- No co?- spytał rozbawiony.- Masz mi za złe, że uratowałem cię przed Eijim?
- Nie, ale...- nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Czego on chciał?- spojrzałam na niego ukradkiem. Opierał się o stół, patrzył w niebo.
- Chciał, żebym przegrała.- odparłam podciągając nogi pod brodę.- Od roku brat Eijiego jest ode mnie gorszy w wyścigach. Zawsze jest na miejscu pode mną.
- Eiji się troszczy o braciszka?
- Ten braciszek jest starszy, po prostu złość na mnie wyładowuje na Eijim.
- Bije go?
- Tak.
Zapadła cisza. Czułam, że Sadataki mi się przyglądał.
- Katsu?- spytał.
- Tak?- odpowiedziałam pytaniem patrząc ciągle na wodę.
- Mam...- Sadataki się zamyślił.- pytanie.
- Tak?- powtórzyłam.
- Kiedyś ty i Ren byliście skłóceni, nie przepadaliście za sobą, a teraz jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Co się wydarzyło?
- Ren ... on uratował mi życie.- odpowiedziałam, po czym zaczęłam opowiadać Sadatakiemu naszą historię.

Pięcioletnia ja szłam chodnikiem trzymając mamę za rękę. Po chwili spaceru doszłyśmy do naszego celu- placu zabaw. Puściłam moją rodzicielkę i wbiegłam na jego teren, a kobieta usiadła na ławce i wyciągnęła gazetę, którą zaczęła czytać. Na placu było kilka osób- pięcioletni Sadataki z młodszą o rok siostrą, trójka dzieci, które znałam tylko z widzenia i Ren z dwoma przyjaciółmi. Brązowowłosy, gdy tylko mnie zobaczył, powiedział głośno:
- Popatrzcie, kogo tu mamy! Nasza księżniczka zaszczyciła nas swoją obecnością.- jego przyjaciele się zaśmiali.
Burknęłam coś niezrozumiałego i podeszłam do Sadatakiego, który razem z siostrą się mi przypatrywał.
- Cześć, Katsu-chan.- przywitali się ze mną.
- Cześć, Sadataki-kun, Sumiko-chan. Mogę się z wami pobawić?
- Nie musisz się pytać, Katsu-chan!- zaśmiała się czteroletnia blondynka, Sumiko.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się.
Jak to dzieci, szybko się zajęliśmy zabawą i nawet nie zauważyliśmy, gdy Sumiko i Sadataki musieli już iść. Pożegnaliśmy się, a ja podeszłam do mojej mamy.
- Tak, skarbie?- spytała mnie moja rodzicielka.
- Pójdziesz po soczek?- spytałam robiąc słodkie oczka.
- Jasne, skarbie.- moja mama się uśmiechnęła.- Nie wychodź z placu.
- Oczywiście.- odwzajemniłam gest.- Dziękuję!
Wróciłam do piaskownicy i zaczęłam się bawić, jak to dziecko nie potrzebowałam niczego, wystarczał mi piasek. Mama w tym czasie wyszła z placu zabaw.
- Hej, dzieci!- rozległ się głos pani, która zarządzała placem zabaw.- Musicie iść, zamykam już.
Nasza czwórka- ja, Ren i dwójka nieznajomych mi dzieci- wykonaliśmy polecenie. Reszta osób już się rozeszła. Po chwili nieznajome dzieci odeszły, zostałam ja z Renem. Chłopak założył ręce na kark i zaczął iść w tylko sobie znaną stronę. Gdy tylko zobaczył, że ja się nie ruszyłam, odwrócił zdziwiony głowę w moją stronę.
- Hę? Księżniczka nie idzie?- jego ton nadal był drwiący.
- Nie. Czekam na mamę, poszła po soczek dla mnie.- odpowiedziałam.
- Jak tam księżniczka sobie życzy.- wzruszył ramionami i poszedł dalej.
Momentalnie spanikowałam.
- Czekaj!- krzyknęłam na Renem.
- Hę?- spytał się odwracając w moją stronę głowę.
- Nie zostawiaj mnie, proszę!- ukłoniłam się lekko w jego stronę.
Ren chyba zrozumiał, że nie jestem taką paniusią, księżniczką, tylko zwykłą dziewczynką. To, że moi rodzice byli bogatsi od innych nie zależało ode mnie. Brązowowłosy uśmiechnął się do mnie ciepło, po czym powiedział czułym głosem:
- To może pójdziemy do twojej mamy?
- Hmy... tak, proszę!- lekko się ukłoniłam.
- Nie kłaniaj mi się.- Ren się roześmiał.- To ja powinienem kłaniać się księżniczce, a nie księżniczka mi.
Mimo, że użył określenie "księżniczka" jego głos nie był drwiący, tylko ciepły.
- Um, dziękuję.- ledwo powstrzymałam się przed ukłonem w stronę chłopaka.
Poszliśmy wolno w stronę sklepu, do którego zawsze chodziła moja mama, gdy byłyśmy na placu zabaw. Po około pięciu minutach zobaczyłam moją rodzicielkę. Była po drugiej stronie ulicy, rozmawiała przez telefon. Ucieszona zawołałam:
- Mamo!
Zaczęłam biec na drugą stronę ulicy.
Kolejne wydarzenia potoczyły się szybko. Rozpędzona ciężarówka wyjechała zza rogu. Pędziła na mnie, a a tego nie widziałam, biegłam do mamy. Ren krzyknął:
- Uważaj!
Odwróciłam się w stronę pojazdu. Gdy był metr ode mnie, coś gwałtownie mnie popchnęło na asfalt. Upadłam, zabrakło mi powietrza w płucach.
Gdy otworzyłam oczy, ciężarówka stała niedaleko. Jakiś mężczyzna- najprawdopodobniej kierowca pojazdu- kłócił się z moją mamą. Przede mną leżał zakrwawiony Ren. Przestraszona podpełzłam do niego. Jego długie do połowy szyi brązowe włosy były posklejane czerwoną cieczą. Oddychał, ale miał zamknięte oczy.
- Mamo!- krzyknęłam w stronę mojej rodzicielki ze łzami w oczach.
Moja mama do mnie podbiegła. Kucnęła przy Renie, po chwili wybrała numer na pogotowie. Kierowca ciężarówki w tym czasie wsiadł do pojazdu i odjechał.
- A to drań.- syknęła moja mama, po chwili rozmawiała z osobą po drugiej stronie słuchawki.
Podpełzłam bliżej do Rena. Złapałam jego dłoń.
- Będzie dobrze...- szeptałam.

- Ren miał ranę na brzuchu. Wyzdrowiał po jakimś czasie, od tamtego czasu się przyjaźnimy.- zakończyłam moją opowieść obejmując ciaśniej nogi.
- Naruhodo...- szepnął Sadataki.- A co z jego kumplami, którzy razem z nim się z ciebie nabijali?- Spytał. (Naruhodo- z jap. rozumiem.)
- Ren im wszystko wytłumaczył.- uśmiechnęłam się lekko.
- Kapuję. Lecę już.- Sadataki dodał patrząc na zegarek.
- Pa, do jutra.- mruknęłam.
Sadataki wstał, odwiązał konia i na niego zacmokał.
- Chodź, Shiro. (z jap.- biały; koń Sadatakiego jest siwy.) Pa!- krzyknął do mnie i odjechał.
- Pa.- odpowiedziałam, choć blondyn już mnie nie słyszał.
Coś mokrego stuknęło mnie w ramię. Odwróciłam głowę, napotkałam twarz Utsukushiego.
- Co tam, koniku?- spytałam głaszcząc go po pysku.
Koń wtulił pysk w moje ramię. Uśmiechnęłam się i nadal go głaskałam. Po jakichś dwóch lub trzech minutach usłyszałam krzyk:
- Katsu-chan!
Odwróciłam wzrok w stronę głosu. Na teren jeziora wbiegła roześmiana Yumi. Za nią powoli szli jej rodzice i chłopak, na oko siedmio-, ośmioletni, który pewnie był jej bratem.
- Ohayou, Yumi-chan!- roześmiałam się.
Utsukushi parsknął, dziewczyna podeszła i go pogłaskała.
- Może chcesz dać mu jabłko, Yumi-chan?- zapytałam.
- Taak, Katsu-chan, proszę!
Uśmiechnięta wyciągnęłam owoc i go pokroiłam na cztery kawałki. Dałam trzy dziewczynce, która jeden po jednym dawała mu na wyciągniętej ręce. Ja mój kawałek zjadłam. Byłam... z lekka głodna.
Po kilku minutach doszło więcej dzieci. Ich rodzice z starszym rodzeństwem lub bez niego siedzieli kawałek od nas. Zaczęłam wozić dzieci na koniu, tak samo jak wczoraj.

Nad jeziorem spędziłam około trzech godzin. W końcu nadszedł czas, kiedy musiałam iść, by zdążyć na zawody chłopaków. Pożegnałam się z dziećmi i odjechałam na koniu.
Jechałam kłusem. Po chwili byłam w stajni. Poprosiłam Kojiego, by odstawił Utsukushiego do boksu. Ten z uśmiechem poprowadził konia w stronę budynku, a ja ruszyłam przez ogród do mojego domu. Po drodze spotkałam Mei i Tsukarashiego. Powiedziałam im tylko "dzień dobry" i szłam dalej. Po prysznicu i przebraniu się w koszulkę na ramiączkach i spodenki do kolan zaplotłam moje blond włosy w warkocza pozostawiając tylko wolną prostą grzywkę, jaką zrobiłam sobie dopiero tydzień temu. Co prawda, nie powinnam mieć blond włosów, tylko brązowe, ale miałam dość niefortunny wypadek... Kiyoko zmówiła się z Ichizo i Keiem, by rozjaśnić mi moje kochane kudły. Rozjaśnili je za bardzo, zamiast jasnego brązu wyszedł blond. Nie pytajcie, jakim cudem dałam im się złapać, nadal tego nie kapuję.
Nałożyłam sobie jeszcze błyszczyk na usta i byłam gotowa. Nie lubię się malować, ale toleruję błyszczyk. Do torebki włożyłam portfel, chusteczki, komórkę oraz słuchawki i opuściłam dom najpierw zakładając moje ukochane żółte trampki, a potem zamykając na klucz frontowe drzwi.
Zaczęłam spacerkiem iść w stronę przystanku autobusowego. Do zawodów miałam jeszcze niecałą godzinę, akurat, żeby dojechać na miejsce. Zaczęłam rozplątywać słuchawki, po czym puściłam na nich muzykę z telefonu. Teraz mogę jechać i na kraniec świata, pomyślałam lekko się uśmiechając pod wpływem piosenki Dish- I Can Hear.

Było już po zawodach. Na pięćdziesięciu ośmiu zawodników Kei uzyskał dwudzieste miejsce, a Ichizo siedemnaste. Jako starsza siostra byłam z nich dumna. Umówiliśmy się, że spotkamy się za pół godziny w pizzeri dwie ulice dalej, by uczcić ich sukces. Wiecie, po zawodach jeszcze chłopaki odstawiają konie itp.
Byłam w drodze do pizzeri. Miałam jeszcze pięć minut na dojście, został mi tylko kawałek.
Gdy weszłam do budynku, Ichizo i Kei już na mnie czekali, mimo, że do końca pół godziny zostało jeszcze kilka minut. Usiadłam przy stoliku. Dostaliśmy menu i zaczęliśmy się przekomarzać o to, co zamówimy do jedzenia. Zawsze tak było, każdy z nas chciał inną pizzę, ale w końcu za każdym razem dochodziliśmy do porozumienia. I tym razem tak było. Po pięciu minutach paplania, co chcemy na pizzy, uzgodniliśmy, że bierzemy zwykłą, czyli z szynką, pieczarkami i serem. Ichizo uparł się, żeby wziąć podwójny ser, więc ja i Kei w końcu się zgodziliśmy. Zawołałam kelnera, który swoją drogą był dość przystojny i podałam mu nasze zamówienie. Chłopak przyjął je z uśmiechem, po czym odszedł w stronę baru. Zaczęłam zastanawiać się, ile może mieć lat. Nie wyglądał na starszego od Rena, ale nie byłam pewna, czy ta pizzeria przyjmuje do pracy niepełnoletnich.
Zaczęliśmy rozmawiać o zawodach. Konkurencja była silna, byłam bardzo dumna z moich braci. Chłopaki mówili z emocjami wypisanymi na twarzach, jak się czuli w konkretnych momentach wyścigu. Nie miałam im tego za złe- ja też zawsze to robiłam.
Po dziesięciu minutach dostaliśmy naszą pizzę i picia. Zaczęliśmy konsumować jedzenie. Było przy tym pełno śmiechu. Raz nawet Ichizo spadł z krzesła.

Co jak co, pomyślałam wracając do domu z nadal uśmianymi chłopakami. Ale będzie mi brakować tego miejsca.

~*~

Fiu, skończyłam, nareszcie!
Jest ok?
Marto, są już Bohaterowie na Gimnazjum Konoha- wywiązałam się z obietnicy :D
Lecę pisać do Ideal by me.
Oyasuminasai!