poniedziałek, 15 lipca 2013

Nie wiem, skąd sie to bierze.

Niedawno usunęłam mojego bloga o Ricku, teraz kończę to opowiadanie. Naprawdę, nie wiem, o co chodzi :/
Usuwam opowiadanie z powodu innego pomysłu - stworzenia bloga z wieloma pisaniami. Tzn., z one-shotami i jednym , długim opowiadaniem. Czemu nie zostawiam tego opowiadania? To proste. Zaczęłam jarać się pewnym piosenkarzem i stworzę opowiadanie z piosenkarzami ;_; I tak ten blog czytały chyba trzy osoby. Oprócz tego jednego opowiadania będą one-shoty i scenariusze.
Naprawdę przepraszam, sama nie jestem do końca zadowolona, może raz na miesiąc coś wrzucę do opowiadania o Katsumi, jednak jest na razie zawieszone do odwołania. Na razie i tak nie mam do niego weny.
No, to do napisania.

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział piąty

Rozdział piąty - pociągowa znajomość.


W środę musiałam iść do szkoły. Wiedziałam to.
Gdy czekałam na pociąg, myślałam o jednym. Że Sachi tu będzie. Gdy z tego powodu zaczął mnie lekko boleć brzuch, spróbowałam się uspokoić. Zawsze tak miałam, jeśli się denerwowałam. Gdy byłam na peronie, ustawiłam się w odpowiednią kolejkę i gdy pociąg podjechał, weszłam do mojego przedziału i zajęłam miejsce. Po sprawdzeniu biletów włączyłam muzykę i zaczęłam patrzeć za okno. Byle nie było tu Sachiego...
Po chwili go zobaczyłam. Szedł w moim kierunku. Gdy mnie zauważył, już podnosił rękę i chciał coś powiedzieć, jednak tylko usiadł. Był kilka metrów ode mnie. Odetchnęłam i wyciągnęłam telefon, bo wyczułam, że wibruje. Dostałam wiadomość od Sadatakiego.
Sadataki: Będziesz dzisiaj?
Katsumi: Tak, już jadę pociągiem.
S: Jest tam Sachi?
K: Siedzi kilka metrów ode mnie. Nic nie mówił.
S: Aha. Do zobaczenia w szkole.
K: Pa.

Przez cały dzisiejszy dzień w szkole nie odezwałam się do Sachiego, ani on do mnie. Było mi z tym źle, bo definitywnie on i Sadataki byli moimi najlepszymi przyjaciółmi w szkole. Ponadto, w sobotę się wyprowadzałam, więc do tego czasu musiałam się z nim pogodzić. Dzień nie mogłam uznać ani za szczęśliwy, ani za smutny. Taniko-senei, moja nauczycielka od plastyki, żona Sanjuro-senseia dzisiaj ze mną rozmawiała. Mówiła, że szkoda, że się wyprowadzam, że będzie tęsknić. Zapewniłam ją, że ja również, po czym pobiegłam na dziedziniec przed szkołą, gdzie umówiłam się z Sadatakim.
- Oi! - krzyknął, gdy mnie zobaczył.
Z uśmiechem na ustach podeszłam do niego.
- To o co chodziło? - spytałam.
- Wyjdziesz w piątek do centrum?
Zastanowiłam się chwilę analizując pytanie. Oczywiście, że chciałam iść, ale musiałam być pewna, że nie mam żadnych planów.
- Tak, mam czas - odparłam.
- To super. O siedemnastej?
- Może być.
- To jesteśmy umówieni? - Kiwnęłam głową na znak, że tak. - To pa!
Sadataki odszedł, a ja skierowałam się w stronę stacji kolejowej.

Po odrobieniu lekcji założyłam długie spodnie i bluzę - robiło się już trochę chłodno - po czym przemierzyłam wolnym krokiem ogród, by dojść do stajni. Weszłam do budynku i witając się po drodze z innymi, podeszłam do boksu Utsukushiego. Zajrzałam do środka. Na sianie nie było konia, boks był pusty.
- Hę? - szepnęłam cicho. (Jest w tym jakaś logika? O_o - dop. autorki)
- O, Katsumi - usłyszałam.
Odwróciłam się. Metr przede mną stał mój ojciec. Ciemnobrązowe włosy lekko lśniły w mdłym świetle lamp zawieszonych pod sufitem, a jego zielone oczy patrzyły na mnie.
- Gdzie Utsu ? - spytałam.
- Nic ci nie mówiłem? - zdziwił się ojciec. - Jakieś pół godziny temu przyjechali po niego, żeby go przewieźć.
- Gdzie? - spytałam zaciskając dłonie w pięści.
- No jak to? - Twarz ojca rozświetlił uśmiech. - Do Izumo, a gdzie?
- Co? - podniosłam głos. - Miałam jechać razem z nim, umówiliśmy się! Powiedziałeś, że go samego nie wyślesz!
- Tak, ale okazało się, że tylko dzisiaj mają czas. - Mój ojciec podrapał się z tyłu głowy lekko poddenerwowany. - Zobaczysz się z nim w sobotę wieczorem - dodał, kiedy nic nie mówiłam.
- Przecież jest środa!
- To tylko trzy dni, skarbie.
Bez słowa wyminęłam mojego tatę i skierowałam się w stronę domu.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam za sobą.
- Następnym pociągiem pojadę do Izumo.
- Wróć najpóźniej jutro wieczorem.
Właśnie to jest to. W takich chwilach zawsze się zastanawiam, czemu mój tata się o mnie nie martwi. Kiedyś się nawet go o to zapytałam, miałam wtedy dwanaście lat.

RETROSPEKCJA
- Tato, czemu ty zawsze nam na wszystko pozwalasz? - spytałam. - Mama zawsze się martwi, wypytuje o szczegóły, a ty nie.
- A co, przeszkadza ci to? - spytał rozbawiony mój ojciec. - Ja po prostu wiem, że ty sobie poradzisz i nie muszę się o ciebie martwić.
- Czyli co, nie zależy ci na nas? - spytałam.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się o was martwię - odparł.

Wpadłam do mojego pokoju i zaczęłam pakować do plecaka rzeczy, które przydadzą mi się podczas "wyjazdu". Gdy byłam na dole, poinformowałam wszystkich, że wrócę jutro wieczorem i bez ceregieli wzięłam moją kochaną deskorolkę i pojechałam chodnikiem w stronę dworca. Liczyła się każda sekunda.
Pędziłam tak do mojego konia, bo był bardzo płochliwy. Po prostu się bałam.

Gdy byłam na dworcu, okazało się, że do Izumo będę jechać przez kolejne pięć godzin. Pochwaliłam się w duchu, że zdążyłam zapakować jakiś prowiant. Do pociągu miałam dwie minuty, więc usiadłam na deskorolce i zaczęłam się uspokajać. W środku nocy przyjadę do Izumo, odnajdę konia, posiedzę z nim do rana, potem pojadę do mamy, a popołudniu wrócę do domu, myślałam. Proste? Proste!
Pociąg nadjechał. Szybko do niego wsiadłam zabierając ze sobą deskorolkę. Znalazłam wolny przedział. Na górną półkę położyłam deskorolkę, a plecak położyłam na siedzeniu i usiadłam pod oknem. Wyciągnęłam nogi kładąc je na równoległym siedzeniu. Modliłam się, żeby nikt tu nie przyszedł. Po chwili jednak drzwi się otworzyły.
- Przepraszam, czy mogę tu usiąść? - usłyszałam łamany japoński.
Odwróciłam głowę od szyby i spojrzałam na przybysza.
Był nim chłopak, definitywnie nie Japończyk, tylko Koreańczyk. Miał czarne włosy i ciemne oczy. Wyglądał na piętnaście lat. Na nosie miał czarne okulary. Ubrany był w luźne spodnie w norweski wzór, na głowie miał ciepłą czapkę jakby robioną na drutach. Spod szarej bluzy wychodził dół czerwonej koszulki. Na nogach miał czarne adidasy, przez jego ramię był przewieszony zgniło-zielony plecak.
- Tak, proszę. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Dzięki. - Chłopak zamknął drzwi przedziału i usiadł. - Jestem Park Hyunjoong.
- Katsumi Dotto - przedstawiłam się. - Koreańczyk, prawda?
- Tak. - Hyunjoong się podrapał po karku.
- Może to niestosowne pytanie, ale...
- Co robię w Japonii? - uprzedził mnie brunet, a ja się uśmiechnęłam. - Moja mama jest Japonką, dotychczas mieszkałem z tatą w Korei, ale po śmierci mojego oto-san przeprowadzam się do mamy do Izumo.
- Współczuję - mruknęłam.
Chłopak w odpowiedzi się uśmiechnął.
- Nikt nie miał na to wpływu. A ty? Po co jedziesz do Izumo?
Chwilę się zastanowiłam nad odpowiedzią.
- W sobotę się tam przeprowadzam, więc mój tata wysłał tam dzisiaj mojego konia. Jadę do niego. - Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że to musi głupio brzmieć.
- Jest dla ciebie ważny, co? - Hyunjoong uśmiechnął się smutno. Mimo jego łamanego japońskiego, doskonale go rozumiałam.
- Bardzo. Po śmierci jego matki obiecałam sobie, że już żaden koń nie umrze przeze mnie, a Utsu jest bardzo płochliwy i nie chcę, żeby go coś wystraszyło na śmierć.
- Ja też jeżdżę konno, więc rozumiem. Mój koń jest u mamy, więc się cieszę, że tam jadę. - Hyunjoong się uśmiechnął. - Jak to, matka twojego konia umarła przez ciebie? - Chłopak zakrył ręką usta i rozszerzył oczy. - Przepraszam, nie chciałem o to zapytać.
- Nic nie szkodzi. - Uśmiechnęłam się smutno. - Chcesz wiedzieć?
Hyunjoong kiwnął lekko głową na znak, że chce, a ja zaczęłam opowiadać o tym, jak straciłam kogoś, kogo kochałam.

RETROSPEKCJA
Razem z moją klaczą Shunhi (Shurui no hitotsu - Jedyna w swoim rodzaju) byłam na łące. Koń leniwie pił wodę ze strumyka, który wolno płynął, a ja leżałam na trawie z przymkniętymi oczami. Był piękny, słoneczny dzień, a wiatr bawił się moimi włosami. Żyć, nie umierać, co? Szkoda, że za niedługo musiała umrzeć moja ukochana klacz.
Tak więc, po chwili wstałam. Zacmokałam, a klacz do mnie podeszła. Niezdarnie wdrapałam się na jej grzbiet, po czym za lejce skierowałam ją do pobliskiego lasu. Był z lekka... niebezpieczny. Wiedzieli o tym wszyscy mieszkańcy pobliskiego miasteczka, jednak nie ja. Nie pochodziłam stamtąd, byłam tam tylko na wakacje, a mój tata za namową przywiózł mi moją ukochaną (i niedługo martwą) klacz.
Kłusem jechałam między drzewami, które jak na środek lasu rosły zbyt rzadko, ale nie przeszkadzało mi to, dzięki temu mój koń się tam mieścił. Jechałam stepem pomiędzy roślinami wsłuchując się w śpiew ptaków. Kochałam takie beztroskie chwile. 
Moja błoga mina została zepsuta przez warczenie. Niskie, dudniące. Aż się ziemia trzęsła. Otworzyłam gwałtownie oczy. Mieszkańcy mówili, że w tym lesie mieszkają duchy, które przybierają postać dzikich bestii i pożerają każdego, kto wejdzie między drzewa. Jak na mój gust, były to bajki dla niegrzecznych dzieci, ale w lesie rzeczywiście mogły żyć dzikie zwierzęta, o czym nie pomyślałam. Spłoszona Shunhi zarżała i zaczęła uciekać, a puma, bo to ona warczała, rzuciła się za nami. Kurczowo złapałam się lejców, żeby nie spaść z klaczy, gdy ta galopowała przez las.Do pumy dobiegła druga, również nas goniła, Shunhi biegła jak najszybciej, ale to nie pomagało, koty były coraz bliżej.
W końcu klacz gwałtownie stanęła wyrzucając mnie przed siebie. Zaskoczona upadłam na trawę przed koniem. Shunhi zarżała, jakby kazała mi biec. Co miałam zrobić? Wyszeptałam puste słowa "dziękuję, nie zapomnę o tobie", po czym uciekłam zostawiając konia samego. Klacz próbowała uciekać, jednak brakowało jej sił, chociaż widziałam, że lepiej jej było beze mnie na grzbiecie. Byłyśmy za daleko od jakichkolwiek ludzi, żeby wezwać pomoc, byłyśmy zdane na siebie.

- Mnie udało się uciec, jednak Shunhi nie miała tyle szczęścia - dokończyłam ze łzami w oczach.
Nie wiem jak, ale Hyunjoong przesiadł się obok mnie, po czym mnie przytulił.
- Nie płacz - szepnął.
Chłopak łagodnie gładził mnie po włosach, co mnie uspokajało, jednak łzy płynęły.
- Ciągle nie mogę sobie tego wybaczyć - załkałam w jego bluzę, która od moich łez miała mokrą plamę nad lewą piersią. - Tak bardzo... brakuje mi Shunhi.
- Co się stało, to się nie odstanie - szepnął mi do ucha Hyunjoong. - Możesz jedynie dbać o Utsu, żeby odpokutować. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Hyunjoong wciąż łagodnie mnie gładził po włosach. Po chwili się uspokoiłam, a po kilku minutach ciszy zasnęłam.

~ Park Hyunjoong - zmiana narracji ~ 
Wpatrywałem się w Katsumi, która zasnęła oparta o moje ramię. Musiałem przyznać, że mnie zaintrygowała. Rzuciła wszystko, byle tylko być przy koniu. Jak dla mnie jest to fantastyczne, a historia z jej klaczą wręcz niewiarygodna. Jeszcze nikogo takiego nie spotkałem. Miałem nadzieję, że nasza znajomość nie skończy się, kiedy wysiądziemy z pociągu i rozejdziemy się. Przestałem gładzić jej włosy, naszła mnie fala senności. Zamknąłem oczy i potrząsnąłem głową, by odgonić się od tych myśli. Katsumi śpi, więc musiałem czuwać. Spojrzałem na zegarek. Do końca jazdy zostały jeszcze cztery godziny, więc Katsumi powinna się wyspać. Spojrzałem na nią. Na jej odkrytym ramieniu było widać gęsią skórkę, więc wstałem powoli i położyłem delikatnie Katsumi na siedzeniu. Zdjąłem bluzę i przykryłem nią brunetkę. Miałem nadzieję, że jej to wystarczy. Stojąc tak w moich ulubionych spodniach i czerwonej koszulce z napisem 'Don't worry be happy' usłyszałem, że dzwoni telefon. Mój telefon. Piosenka GREEN DAY - Kill the DJ z czasem się pogłaśniała. Rzuciłem się do mojego plecaka i wyciągnąłem komórkę. Szybko odebrałem połączenie.
- Tak, mamo? - spytałem.
- Jeszcze długo?
- Tak, około czterech godzin.
- Dobrze. Jak będziesz dojeżdżać, zadzwoń.
- OK, pa.
- Do zobaczenia. - Moja mama się rozłączyła.
Odłożyłem telefon z powrotem do plecaka i usiadłem obok Katsumi.
Cóż, zapowiadał się samotny wieczór mimo bliskości drugiej osoby.

~ Katsumi Dotto - zmiana narracji ~

SEN
Szłam powoli między drzewami. Trzymałam kogoś za rękę. Odwróciłam głowę, obok mnie stał Hyunjoong. Uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja ścisnęłam mocniej jego dłoń. Szliśmy w ciszy jeszcze dziesięć minut. Ptaki umilały nam naszą wędrówkę, gdy spacerowaliśmy nie odzywając się do siebie. Delektowaliśmy się błogim stanem, w którym niczym się nie martwiliśmy. Byliśmy tylko my, las i ptaki.
I rżenie, podpowiedział mi głos w mojej głowie. Rzeczywiście, w oddali rżało jakieś zwierze, chyba koń. Przystanęłam razem z Hyunjoongiem i się wsłuchałam w odległy odgłos. Rżenie było... znajome. Otworzyłam oczy ze zdumienia. Puściłam dłoń Hyunjoonga i zaczęłam biec w stronę odgłosu. Po jakiejś sekundzie chłopak zaczął mnie gonić, jednak nic nie mówił. Biegłam co tchu i sił w nogach. Po chwili wbiegłam na łąkę. Widząc dwa tak dobrze znane mi konie stanęłam wiedząc, że to koniec biegu. Starszy z koni, klacz zarżała. Kątem oka zauważyłam, jak Hyunjoong oparł się o drzewo patrząc na mnie. Podeszłam powoli do klaczy.
- Shunhi, nie bój się - szepnęłam do konia.
Klacz zarżała.
- Nie odzywaj się do mnie! - Zdębiałam, bo to Shunhi do mnie mówiła. - Pozwoliłaś mi umrzeć! Nie nadajesz się na opiekuna dla mojego syna!
Zdębiała upadłam na kolana i zasłoniłam oczy rękoma. Zaczęłam płakać. 
- Tak bardzo... cię przepraszam... Shunhi - powiedziałam podczas łkania. - Ja... nie chciałam, żebyś umarła... kochałam cię! - wykrzyknęłam. - Przepraszam!
- Nie przyjmuję twoich przeprosin, nie są warte czegokolwiek!
Klacz zarżała, po czym cofnęła się o krok. Zaczęła się palić czerwonym ogniem. Następnie zarżał Utsukushi i również zaczął się palić. Z załzawionymi oczami patrzyłam na to wszystko. 
- NIE!!! - usłyszałam swój krzyk.

Obudziłam się gwałtownie. Zaczęłam łapać spazmatyczne oddechy. Usiadłam.
- Co się stało? - spytał zatroskany Hyunjoong odkładając książkę, którą czytał. Spojrzałam na okładkę. Kosogłos - tak głosił napis na niebieskim tle.
- To tylko sen - odparłam.
- Koszmar, co?
W odpowiedzi skinęłam głową. Wstałam - lekko chwiejąc się na nogach - i sięgnęłam po butelkę wody do plecaka.
- Dobrze się czujesz? - spytał Hyunjoong.
- Tak... - Opadłam na siedzenie z upragnioną wodą w ręce. Odkręciłam zakrętkę i na jednym wdechu wypiłam pół zawartości naczynia. - Chcesz? - spytałam wyciągając butelkę w stronę Hyunjoonga.
- Nie, dzięki.
Wzruszyłam ramionami odrzuciłam butelkę na siedzenie naprzeciwko nas. Spojrzałam na zegarek, do końca podróży były jeszcze dwie godziny.
Wyjęłam więc książkę - Radleyowie - i zagłębiłam się w lekturze.
Po chwili jednak odłożyłam książkę czując zawroty głowy. Napiłam się wody, po czym zaczęłam oglądać ciemne pola za oknem. Jakbym mogła coś zobaczyć o pierwszej w nocy.

~*~

Dawno mnie nie było, gomen. Biorę się za pisanie do Konoha High School by Yae, więc nowy rozdział pewnie dam w weekend ^_^
Dwie retrospekcje i jeden sen w jednym rozdziale ;O
Do napisania!

niedziela, 19 maja 2013

Rozdział czwarty

Rozdział czwarty- kłótnia w McDonaldzie.


Słysząc budzik przekręciłam się na bok i plasnęłam go, by ucichł. Nastała błoga cicha. Wiedziałam jednak, że zaraz muszę wstawać do szkoły. Szczęście, że chodzę na wpół do dziewiątej.
Otworzyłam powoli oczy i je przetarłam. Po chwili wstałam, nadal zaspana. Kołysząc się na boki weszłam do łazienki przylegającej do mojego pokoju. Odkręciłam kurek z zimną wodą i przemyłam nią twarz. Podziałało jak najlepszy energetyk. Umyłam zęby i splotłam włosy w warkocza. Gry wróciłam do pokoju, wzięłam mundurek leżący na fotelu i go założyłam. Przed lustrem poprawiłam białą marynarską bluzkę oraz granatową plisowaną spódnicę do połowy ud. Na szyi pod kołnierzem zawiązałam czerwoną chustę, po czym ją spięłam. Podciągnęłam granatowe podkolanówki. Z krzesła zabrałam torbę, po czym zeszłam na dół. W kuchni przy stole nikogo nie było, a na blacie leżało niebieskie pudełko z kolorowymi kółkami. Zabrałam je i schowałam do torby. W środku pudełka było moje o-bento (coś w stylu drugiego śniadania- dop. autorki). Założyłam szare buty i wyszłam z domu zamykając go na klucz, który wylądował w torbie.
Na dworzec doszłam w piętnaście minut, a do pociągu (w Japonii są wielkie korki, dlatego do szkół najczęściej dojeżdża się pociągiem) zostało mi pięć minut. Podeszłam do lady bufetu słysząc, jak mój brzuch burczy.
- Ohayou.
- Ohayou. Co podać?- zapytała kobieta po drugiej strony lady.
- Poproszę...- Zamyśliłam się.- tosta.
- Oczywiście, za chwilę go dam.
Spojrzałam na wielki zegar wiszący pod sufitem. Do pociągu miałam trzy minuty. Raczej zdążę.
Gdy kobieta dała mi tosta, zapłaciłam, po czym weszłam na peron. Pociąg akurat się zatrzymywał. Szybko do niego wsiadłam i zajęłam miejsce pod oknem. Podgryzając tosta odliczałam w myślach. Jeden, dwa, trzy... 
- Katsumi-chan, daj gryza!- usłyszałam krzyk.
Westchnęłam. Obok mnie usiadł chłopak. Miał na sobie granatowe długie spodnie, białą koszulę z krótkim rękawem, a na ramieniu torbę.
- Cześć, Sachi - odparłam.
- To dasz tego gryza, czy nie?- chłopak roześmiał się.
- Masz całego.- Oddałam mu zjedzoną w połowie kanapkę.
- O, dzięki!
Przyjrzałam się mu. Czoło było zasłonięte przez grzywkę, brązowe włosy sięgały mu do połowy szyi. Jego ciemne, prawie czarne oczy były pełne radości, jak zawsze.
- Dobre było - powiedział po chwili z uśmiechem Sachi.
- Jakby nie było dobre, to bym nie kupiła.- Nadęłam policzki.
- Hai, hai, tylko się nie obrażaj.- Sachi się roześmiał, a ja po chwili mu zawtórowałam.
Po chwili ciszy Kawabuta (nazwisko Sachiego) znów się odezwał:
- I z kim ja będę jeździć do szkoły od września?
Posmutniałam.
- Wiesz, że przeprowadzka według mnie jest złym pomysłem.
- Wiem, ale... - Sachi spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam łzy.- Będę tęsknić.
- Ja też.- Przytuliłam go.
- Arigatou - szepnął mi Sachi do ucha.
- Hę? Za co?- Zdziwiłam się.
- Za to, że się ze mną przyjaźnisz.- powiedział odsuwając się.
- To nic takiego.
- Niby tak, ale dziękuję.- Sachi się uśmiechnął.
- Nie ma za co.- Również się uśmiechnęłam.
Pociąg stanął.
- To nasza stacja - zauważyłam.
- Więc chodź - odparł Sachi, po czym wyszliśmy z pojazdu na peron.
- Ile jeszcze mamy czasy do apelu?- spytałam. (W Japonii przed lekcjami odbywa się półgodzinny apel poranny.)
Sachi spojrzał na zegarek.
- Dziesięć minut.
- To chodź - powiedziałam.
Wyszliśmy poza teren dworca, po czym skierowaliśmy się do szkoły. Patrząc na korki zaczęłam współczuć ludziom.
Do szkoły doszliśmy rozmawiając o tym, co będzie po mojej przeprowadzce, jakie nastąpią zmiany. Najważniejszą zmianą według Sachiego było jednak to, że mnie tu nie będzie. W sumie to się z nim zgadzałam. Smutno będzie rozpoczynać przyjaźnie od nowa, skoro tu przyjaźnię się z ludźmi kilka lat. Z resztą, zmieniać szkołę tylko na dwa semestry według mnie nie jest dobrym pomysłem. (W Japonii są trzy semestry- kwiecień-lipiec, wrzesień-grudzień i styczeń-marzec.)
Doszliśmy do budynku po pięciu minutach. Zmieniliśmy buty, po czym poszliśmy na salę, która- o dziwo- zmieściła uczniów całej szkoły. Do apelu zostały dwie minuty, więc wyrobiliśmy się perfecto!.

- Katsumi, zostań w klasie na chwilę po lekcji.- Usłyszałam nauczyciela.
- Hai, Sanjuro-sensei - odpowiedziałam.
Chwilę później poczułam, że coś się ode mnie odbija. Zdziwiona podniosłam kulkę papieru ją rozwinęłam, gdy nauczyciel pisał coś na tablicy.
Co on może chcieć od ciebie?
Bez trudu rozpoznałam pismo Sadatakiego. Uśmiechnęłam się.
Nie wiem. A co, martwisz się o mnie? - odpisałam.
Gdy upewniłam się, że nauczyciel znów jest odwrócony, rzuciłam kulkę papieru do Sadatakiego, który złapał ją w locie. Uśmiechnął się szeroko, po czym rozwinął papier. Po przeczytaniu treści, jaką mu wysłałam, zaczął odpisywać. Z zamyślenia, w którym się znajdowałam patrząc na Sadatakiego wyrwał mnie głos nauczyciela:
- Katsumi, rozumiem, że zaraz się wyprowadzasz, ale proszę, uważaj na lekcji.
Otrząsnęłam się i odpowiedziałam:
- Gomen, sensei.
Nauczyciel powrócił do tłumaczenia materiału, a na mojej ławce wylądowała kartka. Szybko ją rozwinęłam.
No nie wiem. Może? Trzymaj się, bo za dwie minuty dzwonek.
Może? Zarumieniona zgniotłam papier, po czym wstałam i wyrzuciłam go do kosza. Wróciłam na miejsce i właśnie zadzwonił dzwonek. Wszyscy szybko się zaczęli pakować, ja ciut wolniej. Podszedł do mnie Sachi.
- Poczekam przed salą, to razem wrócimy - powiedział.
- Okej - odpowiedziałam.
Sachi wyszedł, a ja już spakowana podeszłam do biurka nauczyciela.
Gdy wszyscy opuścili salę, mój wychowawca się odezwał.
- Katsumi... chcę, żebyś jedno wiedziała.
- Tak?
- Wszyscy będą za tobą tęsknić.- Mój nauczyciel się uśmiechnął.
- Mam taką nadzieję.
- Naprawdę, szkoda, że odchodzisz. Taniko chyba się załamie.- nauczyciel się roześmiał.
- E tam, Taniko-sensei znajdzie sobie nową ulubienicę - odpowiedziałam.- Z resztą i tak to mój ostatni rok.
Nauczyciel wstał.
- Będziemy tęsknić.- Położył mi dłoń na ramieniu.
- Ja też, sensei - odpowiedziałam z uśmiechem.- Wrócę tu odwiedzić szkołę, jak tylko znajdę czas.
- Mam taką nadzieję.
Rozbrzmiał dzwonek.
- Wybacz, ale muszę iść.
- Ja w sumie też... do widzenia!
Wyszłam z sali i się rozejrzałam. Sachiego nie było. Westchnęłam. Po zmienieniu butów wyszłam przed szkołę. Jak przypuszczałam, szatyn właśnie tam był. Rozmawiał przez telefon. Stał do mnie tyłem, więc przyszła mi ochota a podkradnięcie się. Gdy byłam obok niego, usłyszałam, co mówi.
- Sadataki, do cholery! Jeśli ci na niej zależy, to wreszcie jej to powiedz. Niedługo ją stracisz. Naprawdę tak chcesz to rozegrać? Zawsze mówiłeś, że nie masz odwagi, ale jeśli miałbyś ją stracić, to byś od razu do niej poszedł i jej to powiedział.- Sachi zrobił pauzę, pewnie Sadataki odpowiadał.- Mam ci pomóc? Niby jak? Sam wiesz, co do niej czuję. Gdyby nie nasza przyjaźń, dawno bym już jej to powiedział.- Znowu cisza.- Jak chcesz. I tak niedługo jej tu z nami nie będzie. Cześć.
Szatyn schował telefon mrucząc pod nosem Co za kretyn.
Zapadła cisza.
Złapałam Sachiego za oba ramiona i wrzasnęłam "BUU". Szatyn podskoczył przestraszony i się obejrzał.
- Co to kurde miało być?- spytał.
- Stałeś tyłem i nie czekałeś na mnie pod salą.- Wzruszyłam ramionami, po czym oparłam się o murek.
- Jak długo tu stałaś?- spytał Sachi z niepokojem w głosie.
- Pół minuty?
- Aha. Wracamy?
- Za ile mamy kolejny pociąg?
Sachi spojrzał na zegarek.
- Oł. Pięćdziesiąt minut.
- Cholera - syknęłam.- Mogłeś wracać, ja bym czekała sama. Przez to, że gadałam z senseiem spóźniliśmy się na pociąg.
- Daj spokój, poczekamy razem. Co chciał sensei?
- Mówił, że wszyscy będą za mną tęsknić.
- Szczera prawda.
- Fajnie.
Zapadła cisza, dość niezręczna. Zastanawiałam się, o jakiej dziewczynie rozmawiał Sachi z Sadatakim.
- To... co robimy do przyjazdu pociągu?- spytał szatyn.
- Nie wiem. Chodźmy do McDonalda, robię się głodna.
- Ok. Zaraz looknę, gdzie jest najbliższy.
- Jak?
- Nawigacja w telefonie.- Sachi pomachał aparatem.
- Już się tak nie wywyższaj - burknęłam.
- No już, nie fochaj się.- Szatyn się roześmiał.- Najbliższy Mac jest pół kilometra stąd.
- Więc chodźmy.- Poprawiłam torbę na ramieniu.
- Panie przodem.- Sachi z uśmiechem mnie przepuścił.
Poszliśmy w stronę, którą wskazał szatyn. Rozmowa się nie kleiła. Ba, nawet nie mieliśmy ochoty rozmawiać. Sachi o czymś myślał, a ja rozkminiałam, o kim rozmawiał Sadataki z moim towarzyszem pociągowym.
Do McDonalda doszliśmy po pięciu minutach. Kupiliśmy sobie, co chcieliśmy, po czym usiedliśmy przy jednym ze stołów na dworze. Rozpakowaliśmy nasze jedzenie. Co prawda nie było takie zdrowe jak domowe o-bento (które zniknęło dzisiaj w rekordowym czasie w czasie przerwy na lunch), ale był dobre, a nadmierny tłuszcz sam się spala, kiedy ma się takie aktywne życie.
Ja kupiłam cheeseburgera, frytki, nuggety i colę, a Sachi to samo, tylko, że zamiast cheeseburgera wziął hamburgera.
Wgryzłam się w ciepłą kanapkę z błogim wyrazem twarzy zaczęłam ją gryźć. Normalnie to zaraz byłabym w domu i dostałabym obiad, ale fast food może być. Gdy nie je się od czterech godzin, jest się naprawdę głodnym.
Usłyszałam chichot Sachiego, więc szybko przełknęłam gryza i spytałam:
- O co chodzi?
- Ubrudziłaś się ketchupem.
- Eeee? Gdzie?- Zaczęłam machać głową w poszukiwaniu czegoś, w czym odbiłabym się, żby zobaczyć, gdzie jestem brudna.
- Nie ruszaj się.- Sachi powstrzymywał się od śmiechu.
Odwróciłam głowę w jego stronę. On szybko cyknął mi fotę komórką.
- Ej, usuń to!
- Nie, teraz mam na ciebie haka.
Chuchnęłam w grzywkę naburmuszając się. Sachi znów wybuchł gromkim śmiechem, po czym wziął serwetkę i wytarł mi ketchup, który miałam na policzku.
Zaczęliśmy jeść, również w ciszy, którą przerwał krzyk:
- Hime, co ty tu robisz?
Ren? Co on tu robi?, pomyślałam. Przełknęłam gryz, po czym odwróciłam się do nadchodzącego szatyna.
- Cześć, Ren.- uśmiechnęłam się.
- Hej.
Ren podszedł. Czułam, że Sachi go obserwuje, więc postanowiłam ich sobie przedstawić.
- Ren - powiedziałam.- To Sachi. Sachi, to Ren.
- Cześć, miło mi.- Sachi wystawił rękę.
- Mi również.- Ren uścisnął kończynę. Chyba ciut za mocno, bo na sekundę przez twarz Sachiego przeszedł grymas bólu.- Mogę się przysiąść?- spytał.
- Jasne, siadaj - odpowiedziałam. Bałam się, że Sachi mu odmówi. Może i był raczej typem słodkiego chłopca, ale jeśli za kimś nie przepadał, to zaczynał być oschły i nieprzyjemny. A wydawało mi się, że szatyni nie pałali do siebie sympatią.
Ren usiadł obok mnie i zabrał mi kilka frytek.
- Tak, oczywiście, że możesz, po co pytasz?- sarknęłam.
- Dzięki, wiedziałem, że się zgodzisz - odparł z uśmiechem Ren.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Czemu tu jestem?- Przytaknęłam.- Dzisiaj mam krótko lekcje, więc tu przyjechałem po mangi.- Ren podniósł foliówkę z książeczkami.- A wy?
- Spóźniliśmy się na pociąg.- Zamiast mnie odpowiedział Sachi.
Kiwnęłam potwierdzająco głową.
- Musiałam chwilę zostać, żeby pogadać z senseiem i przez to się spóźniliśmy - dodałam.
- Nieprawda.
- Przecież prawda.
- Nie... nie spóźniliśmy się. Zostały nam wtedy trzy minuty do pociągu, więc o tym nie mówiłem. Nie zdążylibyśmy.
- Fakt. Akurat w poniedziałki musimy się śpieszyć.
- Czyli czekacie tu na pociąg?- upewnił się Ren.
- Mhm. Mamy jeszcze jakieś pół godziny.
- To długo. Ja mam za dwadzieścia minut film w kinie.
- Jaki?
- A ja wiem. Kumpel wybierał i mi nie powiedział.
- Rozumiem.
Zaczęliśmy jeść. Ja oczywiście musiałam połowę porcji oddać Renowi.
- O, muszę iść - powiedział po piętnastu minutach niezręcznej ciszy Ren.
Wstał, zabrał torbę z mangami, po czym dodał:
- Pa! Do zobaczenia.
- Cześć!- odpowiedziałam.
- Nie do zobaczenia - mruknął Sachi. Zmroziłam go wzrokiem, a on wzruszył ramionami. Gdy Ren zniknął nam z oczu, odezwał się jeszcze raz.- Jak dobrze, że już poszedł!- Wyciągnął się.
- Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj.
- Eh? Nande? Co on takiego zrobił? (Nande- z jap. dlaczego; czemu)
- Uratował mi życie.
Z wrażenia Sachi mało co nie spadł. Złapał się stołu, po czym zapytał:
- Że jak? Ten... gościu uratował ci życie?
- Hai. Sam wtedy mało co nie umarł.
- To... nie możliwe! On?
- Nie znasz go, więc go nie oceniaj!- Wstałam ze złości.
- I co, mam niby dziękować mu na kolanach?- sarknął Sachi.
- Nie wymagam tego od ciebie! Po prostu nie chcę, żebyś go obrażał!
- Zrobię, co będę chciał!- Sachi również stanął. Mierzyliśmy się wzrokiem. Ja patrzyłam do góry, Sachi do dołu. Między nami był tylko stół. Czułam, że ludzie się nam przyglądają.
- Myślałam, że jesteś inny - szepnęłam.
- Nie myśl, bo ci to nie wychodzi - syknął Sachi.
Ze łzami w oczach złapałam torbę i szybko zaczęłam iść poza teren McDonalda.
- Nie, Katsumi! Czekaj!- Słyszałam Sachiego.- Przepraszam!
- Nie przepraszaj, bo ci to nie wychodzi!- krzyknęłam.
Sachi do mnie podbiegł. Złapał mnie za rękę i szarpnięciem odwrócił do siebie.
- Przepraszam - wydukał.
- Daj mi spokój - syknęłam.- Powiedziałeś, co myślisz.
- Nie...
- Tak, Sachi. Daj mi spokój.
Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku, po czym odbiegłam. Wsiadłam w tramwaj, który właśnie nadjechał. Dwa lata temu jeździłam nim do szkoły, więc trasa była dla mnie korzystna. Ze łzami w oczach skasowałam bilet, który znalazłam w torbie, po czym usiadłam przy oknie. Miałam dwadzieścia minut, by się wypłakać. Jednak starłam łzy i włączyłam sobie jakąś żywiołową piosenkę na słuchawkach. Miałam ochotę na coś smutnego, ale nie przełączałam. Nie chciałam pogrążyć się w dołku.


Następny dzień rano.
Wczoraj wróciłam do domu z czerwonymi oczami. Sadako od razu pytała się, co się stało, a ja odpowiedziałam wymijająco, że się pokłóciłam. Przy kolacji macocha powiedziała, że nie muszę iść kolejnego dnia do szkoły, jeśli będę się źle czuła. Podziękowałam jej za to.
Tak więc wyłączyłam budzik, żeby odespać weekendowe siedzenie do późna. Gdy się obudziłam, była jedenasta. Zwlokłam się z łóżka i wzięłam prysznic. Niezbyt krótki, bo trwał pół godziny. Powoli ubrana w dresowe krótkie spodenki i rozciągniętą starą koszulkę zeszłam do kuchni. Ku mym niezadowoleniu przy stole siedział mój tata popijając kawę i czytając jakąś gazetę. Wykrzywiłam twarz w nadzwyczajnie naturalnie wyglądający sztuczny uśmiech, po czym weszłam do pomieszczenia.
- Cześć, tato.
- Cześć, skarbie.- Mój ojciec oderwał wzrok od gazety.- Lepiej się już czujesz?- spytał z przesadną troską.
- Trochę.- Otworzyłam lodówkę i zaczęłam szukać czegoś na śniadanie.- Nie powinieneś być w Izumo?- spytałam. Mój tata przeważnie tydzień roboczy spędza w Izumo, by prowadzić firmę, a na weekendy przyjeżdża tu.
- Nie, wróciłem dzisiaj rano. Zrobiłem sobie wolny tydzień.
- Naruhodo.- Wyciągnęłam wczorajsze sushi i zamknęłam nogą lodówkę. Mój tata wykrzywił twarz w grymasie.
- Prosiłem, żebyś tak nie robiła.
- Gomen.
Wstawiłam danie do mikrofalówki. Po chwili już je jadłam. Oczywiście palcami. Nie miałam dzisiaj ochoty na trudzenie się jedzeniem pałeczkami. Twarz taty znów się wykrzywiła.
- Rozumiem, że masz doła - odezwał się.- ale nie mogłabyś normalnie jeść i zamykać drzwi lodówki?
- Nie.- Wzruszyłam ramionami i dokończyłam śniadanie. Wstawiłam talerz do zmywarki, po czym wróciłam do pokoju. Podlałam kwiaty - włączając w to wrzosy, które wykopałam w sobotę - i zatopiłam się w książce. To zawsze pomagało mi się oderwać od natłoku myśli, niekoniecznie pozytywnych.

Po dwóch godzinach usłyszałam początek piosenki EXO-K - MAMA, więc spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Zachłysnęłam się. Dzwonił Sachi. Odebrać, czy nie? Nie! Obraził Rena. Szybko wcisnęłam czerwoną słuchawkę i odsunęłam się jak najdalej od telefonu, jakby miał mnie zaraz ugryźć. Westchnęłam i wróciłam do lektury. Jednak telefon nie dawał spokoju, ciągle słyszałam piosenkę MAMA i ciągle myślałam, czy odebrać.
W końcu wyciszyłam telefon i wróciłam do czytania.

Dopiero wieczorem oderwałam się od książki, którą skończyłam. Zeszłam na dół, skąd dochodziły odgłosy wyścigu motorów. Przed telewizorem siedział Reitsu z kumplami. Mieli obok siebie dwei miski z pop corn'em i kupę puszek coli.
- Cześć - powiedziałam przechodząc obok salonu, by wejść do kuchni.
Każdy z kumpli mojego brata mi odpowiedział, choć mnie to nie obchodziło. Zjadłam szybko kanapki i położyłam się do łóżka. Niby było wcześnie, ale nie miałam na nic dzisiaj ochoty. Zasnęłam w ekspresowym tempie.

~*~

Wróciłam ! :D
Dobra długość? Oby tak. Praktycznie napisałam to w jeden dzień... nieźle, nie ? ;]
W tym tygodniu była już notka na Ideal by me, więc w dzisiaj się nie wyrobię. Dam za tydzień.
Tak więc... do napisania!

sobota, 4 maja 2013

Rozdział trzeci

 

Rozdział trzeci- wybawca oraz wspomnienia, niekoniecznie historia usłana różami.

Budzik zadzwonił skutecznie wyrywając mnie ze snu. Przekręciłam się na drugi bok i go wyłączyłam. Zegarek wskazywał godzinę jedenastą. Po co siedziałam do drugiej?, zapytałam sama siebie w myślach. Nie lubiłam spać, według mnie to strata czasu, ale mój organizm musi odpoczywać. Wstałam i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej ciuchy, które miałam wczoraj w czasie przejażdżki na Utsu. Nie były brudne. Weszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic razem z myciem włosów. Opuściłam kabinę, związałam włosy i się ubrałam.
Zeszłam na dół, do kuchni. Na stole leżała kartka. Zaciekawiona wzięłam ją i przeczytałam.

Pojechaliśmy z Jiro do Izumo, będziemy wieczorem.

 Sadako & Minoru

Dla wyjaśnienia, Minoru to mój ojciec. No nic, pomyślałam. Reitsu rządzi, dopóki nie wrócą. Odłożyłam kartkę na miejsce. Z szafki i lodówki wyciągnęłam nutellę i masło. Za pół godziny musiałam wyjść, żeby być około dwunastej nad jeziorem. Obiecałam wczoraj dzieciom, że przyjadę w południe, więc to zrobię. I tak nie mam, co robić. Ren dzisiaj gdzieś pojechał, Kiyoko umówiła się z koleżanką w kinie, z Reitsu nie mam nic do roboty, a chłopaki dzisiaj mają zawody konne. Może im pokibicuję?, spytałam się w myślach. W końcu jestem ich starszą siostrą, powinnam ich wspierać. Zawody mają o czwartej, więc posiedzę trochę nad jeziorem, zdecydowałam. Wyjęłam chleb i zaczęłam go smarować, najpierw masłem, potem nutellą. Gdy kanapki były gotowe, zjadłam je i po sobie posprzątałam. Wzięłam jeszcze trzy jabłka i butelkę wody, po czym wyszłam z domu zakładając wysokie buty do jazdy konnej. Gdy weszłam do stajni, od razu zaczęłam wyprowadzać Utsu. Wokół mnie kręcili się ludzie- z jednej strony naszej stajni jest nasze podwórko, z drugiej reszta stadniny należącej do mojego taty. Czasami, gdy nie mam, co robić pomagam w stadninie, albo uczę, lub prowadzę konie z dziećmi. Wiecie, że dziecko siedzi w siodle, a ja łażę z koniem. Oczywiście dostaję za to kasę.
Wyszłam z Utsu przed stajnię ze strony stadniny, bo nikt nie otworzył drzwi dla koni z drugiej strony, a ja nie umiem tego zrobić. W sumie, to nie przeszkadza mi to.
Przywiązałam konia do rurki i zajęłam się jego czyszczeniem.
- Katsu-chan.- odezwał się głos w dole po mojej lewej. Spojrzałam tam. Obok mnie stała mała dziewczynka.
- Tak, Kin-chan?- spytałam kucając przy dziecku.
- Weźmiesz mnie dzisiaj na przejażdżkę?
- Niestety nie.- uśmiechnęłam się.- Zaraz jadę nad jezioro, a później na zawody do moich braci.
- A jutro?
Zamyśliłam się.
- Jutro przyjdę po szkole do stadniny, więc mogę cię oprowadzić.
- Dziękuję, Katsu-chan!
Uśmiechnięta Kin wróciła do swojego brata, Kojiego, który pracował tu jako instruktor. Czasem przychodziła jego siostra, nikt jej tego nie zabraniał, nie przeszkadzała nikomu, często nawet pomagała. Gdy Koji zobaczył, że na niego patrzę, pomachał mi. Odmachałam mu i dokończyłam czyszczenie Utsu. Po chwili odeszłam od konia i wróciłam do stajni. Wzięłam siodło i toczek - który od razu założyłam - i podeszłam do konia. Zarzuciłam je na jego grzbiet i zapięłam.
- Oi, Koji!- krzyknęłam w stronę brata Kin.
Podszedł do mnie razem z siostrą, która wciąż się uśmiechała.
- O co chodzi, Katsumi?- spytał mnie Koji.
- Ustawisz mi strzemiona?
- Jasne.
Weszłam na konia i włożyłam nogi w strzemiona, Koji dopasował mi ich długość.
- Dzięki.- powiedziałam.- Podasz mi jeszcze tamte jabłka i wodę?
Koji spełnił moją prośbę. Owoce razem z butelką włożyłam do moich "juków".
- Wielkie dzięki. Do zobaczenia.
- Spoko. Cześć.
Koji z Kin wrócili do stajni, a ja powoli stepem wyjechałam z terenu stadniny. Postanowiłam pojechać inną drogą, przez pola. Gdy tylko byłam na wolnym terenie przyśpieszyłam. Puściłam lejce i podniosłam ręce do góry. Roześmiałam się. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale galopując na koniu przez pola, z rękoma w górze czułam się taka... wolna. Zapomniałam o wszystkich zmartwieniach, o przeprowadzce. Zaskoczona i lekko przestraszona nagłym stanięciem konia szybko złapałam lejce i się rozejrzałam. Czemu Utsu stanął? Bo zobaczył królika.
No bez jaj!
Skierowałam konia w stronę jeziora i podjechałam do zbiornika stepem. Wokół wody nikogo nie było. Zdziwiona spojrzałam za zegarek. Wpół do dwunastej. Czemu nikogo nie ma?, zastanowiłam się. Dzisiaj nie było żadnego święta... chyba. Nic mi się nie przypominało. Może festiwal? Nie.
No nic, pomyślałam. Pojeżdżę sobie i wrócę po dwunastej.
Zawróciłam konia.
- Oi, Katsumi!- ktoś mnie zawołał drwiącym głosem, który od razu rozpoznałam. Tylko nie on, pomyślałam.
Odwróciłam konia w stronę głosu. Przede mną stała trójka chłopaków. Byli dobrze zbudowani. Jeden z nich, stojący po środku miał blond włosy, a jego towarzysze czarne. Ucieknę im, pomyślałam. Mam konia, nie dogonią mnie. No, kiedyś trzeba mieć przewagę.
- Czego chcesz, Eiji?- warknęłam.
- Dobrze wiesz, czego chcę, Katsu.
Zacisnęłam ręce na lejcach gotowa w każdej chwili zacząć galopować. W głowie miałam jedno pytanie: czemu ich nie zauważyłam wcześniej?
- Dobrze wiesz, że nie dam ci tego.
- Ale czemu? Przecież to korzystny układ...
- Dla ciebie może tak.- warknęłam.
Eiji i jego towarzysze zaczęli się do mnie zbliżać.
- Czemu nie odpuścisz?- zapytał.- Hime?- Dodał po chwili.
Zacisnęłam zęby. Już chciałam mu odpyskować, ale siwy koń wjechał między mnie, a bandę Eijiego.
- Nie bądź natarczywy, Eiji. Katsu nie chce, nie widzisz?- powiedział jeździec konia.
- Spadaj.- odwarknął blondyn.- To sprawa moja i Katsu.
Siwy koń stał do mnie tyłem, a przodem do bandy Eijiego.
- Ale jednak się wtrącę.- odpowiedział spokojnym głosem jeździec siwka.
- Dobra, chłopaki, spadamy.- powiedział po chwili ciszy Eiji do brunetów.- Wrócę, Katsu.- Wysyczał do mnie.
- Och, spadaj.- warknęłam.
Eiji odszedł ze swoją bandą. Siwek się nie odwracał. Rozluźniłam dłonie, które zaciskałam w pięści.
- Arigatou.- powiedziałam do mojego wybawcy po chwili ciszy.
Siwek się odwrócił. Zobaczyłam jego jeźdźca. Zachłysnęłam się.
- Nie ma za co.- powiedział z szerokim uśmiechem.
- Sadatake, co ty tu robisz?- spytałam.
- Nie mów do mnie tak.- burknął nadymając zabawnie policzki.
- Dobrze, dobrze.- roześmiałam się.- Tak więc, co tu robisz, Taki?- spytałam ponownie akcentując ostatnie słowo. Była to ksywka Sadatakiego, on nie przepadał za swoim imieniem.
- Pomagałem.- odparł chłopak zsiadając z konia. Zrobiłam to samo.
- Poradziłabym sobie.
- Czy ja mówię, że nie?
Uwiązaliśmy konie tak, żeby nie uciekły i usiedliśmy na jednej z ławek.
- Nie musiałeś tego robić.- powiedziałam cicho patrząc w jezioro, byle nie na twarz Sadatakiego.
Powód? Proszę: jestem w nim zakochana od roku. Wiem jednak, że nic z tego nie będzie, z resztą do niedawna Taki miał jeszcze dziewczynę. Z resztą, po wakacjach przestaniemy się widywać. To może coś o nim? Jest w moim wieku, jest wysoki, ma blond kręcone włosy i niebieskie oczy. No, to tyle.
- No co?- spytał rozbawiony.- Masz mi za złe, że uratowałem cię przed Eijim?
- Nie, ale...- nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Czego on chciał?- spojrzałam na niego ukradkiem. Opierał się o stół, patrzył w niebo.
- Chciał, żebym przegrała.- odparłam podciągając nogi pod brodę.- Od roku brat Eijiego jest ode mnie gorszy w wyścigach. Zawsze jest na miejscu pode mną.
- Eiji się troszczy o braciszka?
- Ten braciszek jest starszy, po prostu złość na mnie wyładowuje na Eijim.
- Bije go?
- Tak.
Zapadła cisza. Czułam, że Sadataki mi się przyglądał.
- Katsu?- spytał.
- Tak?- odpowiedziałam pytaniem patrząc ciągle na wodę.
- Mam...- Sadataki się zamyślił.- pytanie.
- Tak?- powtórzyłam.
- Kiedyś ty i Ren byliście skłóceni, nie przepadaliście za sobą, a teraz jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Co się wydarzyło?
- Ren ... on uratował mi życie.- odpowiedziałam, po czym zaczęłam opowiadać Sadatakiemu naszą historię.

Pięcioletnia ja szłam chodnikiem trzymając mamę za rękę. Po chwili spaceru doszłyśmy do naszego celu- placu zabaw. Puściłam moją rodzicielkę i wbiegłam na jego teren, a kobieta usiadła na ławce i wyciągnęła gazetę, którą zaczęła czytać. Na placu było kilka osób- pięcioletni Sadataki z młodszą o rok siostrą, trójka dzieci, które znałam tylko z widzenia i Ren z dwoma przyjaciółmi. Brązowowłosy, gdy tylko mnie zobaczył, powiedział głośno:
- Popatrzcie, kogo tu mamy! Nasza księżniczka zaszczyciła nas swoją obecnością.- jego przyjaciele się zaśmiali.
Burknęłam coś niezrozumiałego i podeszłam do Sadatakiego, który razem z siostrą się mi przypatrywał.
- Cześć, Katsu-chan.- przywitali się ze mną.
- Cześć, Sadataki-kun, Sumiko-chan. Mogę się z wami pobawić?
- Nie musisz się pytać, Katsu-chan!- zaśmiała się czteroletnia blondynka, Sumiko.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się.
Jak to dzieci, szybko się zajęliśmy zabawą i nawet nie zauważyliśmy, gdy Sumiko i Sadataki musieli już iść. Pożegnaliśmy się, a ja podeszłam do mojej mamy.
- Tak, skarbie?- spytała mnie moja rodzicielka.
- Pójdziesz po soczek?- spytałam robiąc słodkie oczka.
- Jasne, skarbie.- moja mama się uśmiechnęła.- Nie wychodź z placu.
- Oczywiście.- odwzajemniłam gest.- Dziękuję!
Wróciłam do piaskownicy i zaczęłam się bawić, jak to dziecko nie potrzebowałam niczego, wystarczał mi piasek. Mama w tym czasie wyszła z placu zabaw.
- Hej, dzieci!- rozległ się głos pani, która zarządzała placem zabaw.- Musicie iść, zamykam już.
Nasza czwórka- ja, Ren i dwójka nieznajomych mi dzieci- wykonaliśmy polecenie. Reszta osób już się rozeszła. Po chwili nieznajome dzieci odeszły, zostałam ja z Renem. Chłopak założył ręce na kark i zaczął iść w tylko sobie znaną stronę. Gdy tylko zobaczył, że ja się nie ruszyłam, odwrócił zdziwiony głowę w moją stronę.
- Hę? Księżniczka nie idzie?- jego ton nadal był drwiący.
- Nie. Czekam na mamę, poszła po soczek dla mnie.- odpowiedziałam.
- Jak tam księżniczka sobie życzy.- wzruszył ramionami i poszedł dalej.
Momentalnie spanikowałam.
- Czekaj!- krzyknęłam na Renem.
- Hę?- spytał się odwracając w moją stronę głowę.
- Nie zostawiaj mnie, proszę!- ukłoniłam się lekko w jego stronę.
Ren chyba zrozumiał, że nie jestem taką paniusią, księżniczką, tylko zwykłą dziewczynką. To, że moi rodzice byli bogatsi od innych nie zależało ode mnie. Brązowowłosy uśmiechnął się do mnie ciepło, po czym powiedział czułym głosem:
- To może pójdziemy do twojej mamy?
- Hmy... tak, proszę!- lekko się ukłoniłam.
- Nie kłaniaj mi się.- Ren się roześmiał.- To ja powinienem kłaniać się księżniczce, a nie księżniczka mi.
Mimo, że użył określenie "księżniczka" jego głos nie był drwiący, tylko ciepły.
- Um, dziękuję.- ledwo powstrzymałam się przed ukłonem w stronę chłopaka.
Poszliśmy wolno w stronę sklepu, do którego zawsze chodziła moja mama, gdy byłyśmy na placu zabaw. Po około pięciu minutach zobaczyłam moją rodzicielkę. Była po drugiej stronie ulicy, rozmawiała przez telefon. Ucieszona zawołałam:
- Mamo!
Zaczęłam biec na drugą stronę ulicy.
Kolejne wydarzenia potoczyły się szybko. Rozpędzona ciężarówka wyjechała zza rogu. Pędziła na mnie, a a tego nie widziałam, biegłam do mamy. Ren krzyknął:
- Uważaj!
Odwróciłam się w stronę pojazdu. Gdy był metr ode mnie, coś gwałtownie mnie popchnęło na asfalt. Upadłam, zabrakło mi powietrza w płucach.
Gdy otworzyłam oczy, ciężarówka stała niedaleko. Jakiś mężczyzna- najprawdopodobniej kierowca pojazdu- kłócił się z moją mamą. Przede mną leżał zakrwawiony Ren. Przestraszona podpełzłam do niego. Jego długie do połowy szyi brązowe włosy były posklejane czerwoną cieczą. Oddychał, ale miał zamknięte oczy.
- Mamo!- krzyknęłam w stronę mojej rodzicielki ze łzami w oczach.
Moja mama do mnie podbiegła. Kucnęła przy Renie, po chwili wybrała numer na pogotowie. Kierowca ciężarówki w tym czasie wsiadł do pojazdu i odjechał.
- A to drań.- syknęła moja mama, po chwili rozmawiała z osobą po drugiej stronie słuchawki.
Podpełzłam bliżej do Rena. Złapałam jego dłoń.
- Będzie dobrze...- szeptałam.

- Ren miał ranę na brzuchu. Wyzdrowiał po jakimś czasie, od tamtego czasu się przyjaźnimy.- zakończyłam moją opowieść obejmując ciaśniej nogi.
- Naruhodo...- szepnął Sadataki.- A co z jego kumplami, którzy razem z nim się z ciebie nabijali?- Spytał. (Naruhodo- z jap. rozumiem.)
- Ren im wszystko wytłumaczył.- uśmiechnęłam się lekko.
- Kapuję. Lecę już.- Sadataki dodał patrząc na zegarek.
- Pa, do jutra.- mruknęłam.
Sadataki wstał, odwiązał konia i na niego zacmokał.
- Chodź, Shiro. (z jap.- biały; koń Sadatakiego jest siwy.) Pa!- krzyknął do mnie i odjechał.
- Pa.- odpowiedziałam, choć blondyn już mnie nie słyszał.
Coś mokrego stuknęło mnie w ramię. Odwróciłam głowę, napotkałam twarz Utsukushiego.
- Co tam, koniku?- spytałam głaszcząc go po pysku.
Koń wtulił pysk w moje ramię. Uśmiechnęłam się i nadal go głaskałam. Po jakichś dwóch lub trzech minutach usłyszałam krzyk:
- Katsu-chan!
Odwróciłam wzrok w stronę głosu. Na teren jeziora wbiegła roześmiana Yumi. Za nią powoli szli jej rodzice i chłopak, na oko siedmio-, ośmioletni, który pewnie był jej bratem.
- Ohayou, Yumi-chan!- roześmiałam się.
Utsukushi parsknął, dziewczyna podeszła i go pogłaskała.
- Może chcesz dać mu jabłko, Yumi-chan?- zapytałam.
- Taak, Katsu-chan, proszę!
Uśmiechnięta wyciągnęłam owoc i go pokroiłam na cztery kawałki. Dałam trzy dziewczynce, która jeden po jednym dawała mu na wyciągniętej ręce. Ja mój kawałek zjadłam. Byłam... z lekka głodna.
Po kilku minutach doszło więcej dzieci. Ich rodzice z starszym rodzeństwem lub bez niego siedzieli kawałek od nas. Zaczęłam wozić dzieci na koniu, tak samo jak wczoraj.

Nad jeziorem spędziłam około trzech godzin. W końcu nadszedł czas, kiedy musiałam iść, by zdążyć na zawody chłopaków. Pożegnałam się z dziećmi i odjechałam na koniu.
Jechałam kłusem. Po chwili byłam w stajni. Poprosiłam Kojiego, by odstawił Utsukushiego do boksu. Ten z uśmiechem poprowadził konia w stronę budynku, a ja ruszyłam przez ogród do mojego domu. Po drodze spotkałam Mei i Tsukarashiego. Powiedziałam im tylko "dzień dobry" i szłam dalej. Po prysznicu i przebraniu się w koszulkę na ramiączkach i spodenki do kolan zaplotłam moje blond włosy w warkocza pozostawiając tylko wolną prostą grzywkę, jaką zrobiłam sobie dopiero tydzień temu. Co prawda, nie powinnam mieć blond włosów, tylko brązowe, ale miałam dość niefortunny wypadek... Kiyoko zmówiła się z Ichizo i Keiem, by rozjaśnić mi moje kochane kudły. Rozjaśnili je za bardzo, zamiast jasnego brązu wyszedł blond. Nie pytajcie, jakim cudem dałam im się złapać, nadal tego nie kapuję.
Nałożyłam sobie jeszcze błyszczyk na usta i byłam gotowa. Nie lubię się malować, ale toleruję błyszczyk. Do torebki włożyłam portfel, chusteczki, komórkę oraz słuchawki i opuściłam dom najpierw zakładając moje ukochane żółte trampki, a potem zamykając na klucz frontowe drzwi.
Zaczęłam spacerkiem iść w stronę przystanku autobusowego. Do zawodów miałam jeszcze niecałą godzinę, akurat, żeby dojechać na miejsce. Zaczęłam rozplątywać słuchawki, po czym puściłam na nich muzykę z telefonu. Teraz mogę jechać i na kraniec świata, pomyślałam lekko się uśmiechając pod wpływem piosenki Dish- I Can Hear.

Było już po zawodach. Na pięćdziesięciu ośmiu zawodników Kei uzyskał dwudzieste miejsce, a Ichizo siedemnaste. Jako starsza siostra byłam z nich dumna. Umówiliśmy się, że spotkamy się za pół godziny w pizzeri dwie ulice dalej, by uczcić ich sukces. Wiecie, po zawodach jeszcze chłopaki odstawiają konie itp.
Byłam w drodze do pizzeri. Miałam jeszcze pięć minut na dojście, został mi tylko kawałek.
Gdy weszłam do budynku, Ichizo i Kei już na mnie czekali, mimo, że do końca pół godziny zostało jeszcze kilka minut. Usiadłam przy stoliku. Dostaliśmy menu i zaczęliśmy się przekomarzać o to, co zamówimy do jedzenia. Zawsze tak było, każdy z nas chciał inną pizzę, ale w końcu za każdym razem dochodziliśmy do porozumienia. I tym razem tak było. Po pięciu minutach paplania, co chcemy na pizzy, uzgodniliśmy, że bierzemy zwykłą, czyli z szynką, pieczarkami i serem. Ichizo uparł się, żeby wziąć podwójny ser, więc ja i Kei w końcu się zgodziliśmy. Zawołałam kelnera, który swoją drogą był dość przystojny i podałam mu nasze zamówienie. Chłopak przyjął je z uśmiechem, po czym odszedł w stronę baru. Zaczęłam zastanawiać się, ile może mieć lat. Nie wyglądał na starszego od Rena, ale nie byłam pewna, czy ta pizzeria przyjmuje do pracy niepełnoletnich.
Zaczęliśmy rozmawiać o zawodach. Konkurencja była silna, byłam bardzo dumna z moich braci. Chłopaki mówili z emocjami wypisanymi na twarzach, jak się czuli w konkretnych momentach wyścigu. Nie miałam im tego za złe- ja też zawsze to robiłam.
Po dziesięciu minutach dostaliśmy naszą pizzę i picia. Zaczęliśmy konsumować jedzenie. Było przy tym pełno śmiechu. Raz nawet Ichizo spadł z krzesła.

Co jak co, pomyślałam wracając do domu z nadal uśmianymi chłopakami. Ale będzie mi brakować tego miejsca.

~*~

Fiu, skończyłam, nareszcie!
Jest ok?
Marto, są już Bohaterowie na Gimnazjum Konoha- wywiązałam się z obietnicy :D
Lecę pisać do Ideal by me.
Oyasuminasai!

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział drugi


Rozdział drugi- kajaki.

 

Przed domem czekał na nas Ren. Lekko się zarumieniłam na jego widok. No cóż, w ręku miał torbę, to jest raczej normalne, na nogach miał hawajskie spodnie. Problem w tym, że koszulki nie miał.
- Idziemy?- spytał rozbawiony. Chyba musiałam się zaciąć.
Burknęłam tylko coś pod nosem, wyprzedziłam wszystkich i zaczęłam iść.
- Oi, hime! Czekaj!- krzyknął za mną Ren.

Po piętnastu minutach spacerku pełnego śmiechów i rozmów znaleźliśmy się przy jeziorze. Rozmiarem przypominało mój dom razem z ogrodem. Zeszliśmy niżej na plażę, nikogo nie było. To dobrze, pomyślałam.
- Chodźcie, idziemy się kąpać.- powiedziałam.
- Dobry pomysł, hime.- odpowiedział z uśmiechem. Chyba przypomniało mu się moje zacięcie przed domem na widok jego klaty. No bardzo przepraszam, to nie moja wina, że masz ładną klatę, no! Trzeba było nie ćwiczyć czy co ty tam robiłeś, żeby nabyć mięśni.
- Przestałbyś tak mnie nazywać.- mruknęłam.
- Jak?- spytał.- Hime?
- Tak. Innej ksywki, chwała Bogu, mi nie wymyśliłeś.
- Oczywiście, skoro sobie tak życzysz... hime.
- Matko boska,z tobą gorzej niż z dzieckiem.
- Przynajmniej mam klatę, na której widok się rumienisz, hime.
- Chciałbyś.- lekko zarumieniona udałam, że się obrażam.
- Ja wiem swoje. Chłopaki, teraz!- zdziwiłam się na jego ostatnie słowa.
Po chwili jednak już wiedziałam, o co chodzi. W trakcie rozmowy powoli szliśmy wgłąb jeziora, przez co teraz staliśmy tam, gdzie woda sięgała mi do kolan. Chłopaki, czyli Ichizo i Kei mieli na mnie skoczyć, żebym wylądowała w wodzie. Byłam jeszcze cała w ciuchach. Ichizo i Kei mądrze oddalili się ode mnie na kawałek, kiedy zaczęłam się wynurzać.
- Zaraz was utopię.- powiedziałam.
Wyszłam z wody na ląd i zaczęłam ściągać z siebie ciuchy. Gdy miałam na sobie tylko kostium kąpielowy, biegiem wbiegłam do wody, po drodze przewracając do niej Ichizo.
- Oho, hime wróciła.- zaśmiał się Ren.
Ichizo wstał i razem w trójkę zaczęli mnie otaczać. Chlapałam, ale oni nieprzerwanie zacieśniali krąg.
- Kiyoko!- krzyknęłam.- Pomóż!
- Nie mogę.- usłyszałam jej głos.- Zapłacili mi tysiąc jenów, żebym ci nie pomagała. (100 jenów- 3,60 zł, więc 1000 to 36 zł, w zaokrągleniu 40 zł.)
- Zdrajczyni!
- Zobaczymy, jak będziesz chciała pożyczyć ode mnie kasę.
- Pójdę do Reitsu. Teraz to on jest moim kasodawcą.
- Nie zdzieraj gardła, hime.- usłyszałam rozbawiony głos Rena.
Najwyraźniej dla niego i bliźniaków to było zabawne. Szkoda, że dla mnie nie.
Ichizo pierwszy na mnie skoczył. Szybko się uchyliłam, więc mój brat mnie nie przewrócił.
Drugi był Kei. On zastosował inną taktykę. Przytulił się do mnie i razem ze mną wleciał do wody. Szybko wstałam. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał mi Ren, który złapał mnie pod wodą za nogi. Krzyknęłam coś w stylu "AAAAAA" pomieszanym z "AAAAAAA", więc nie wiem, co wyszło. Co jak co, ale się przestraszyłam.
Spod wody wynurzył się roześmiany Ren.
- Przestraszyłaś się, hime?
- Ani trochę.- mruknęłam.
- Taa, ja...
- Dobra, dajcie jej spokój.- odezwała się Kiyoko. Teraz mnie wybawia?
- Jak sobie życzysz.- odpowiedział Ren.
- Ale wiedz, że... - zaczął mówić Ichizo.
- ... jeszcze się policzymy.- dokończył Kei. Mówili głosem a'la terroryści z jakiegoś filmu o napadzie na bank. Szkoda tylko, że raczej było to zabawne, a nie straszne.
- Tak tak, uważajcie, bo się przestraszę.- odpowiedziałam machając lekceważąco ręką.
Wyszłam z wody na brzeg i z torby wyjęłam koc. Położyłam go na piasku i na nim usiadłam, bagaże położyłam sobie obok. Spojrzałam w stronę wody. Tym razem bliźniaki próbowali wrzucić do wody Rena, co raczej im się nie udawało. Do mnie przysiadła się Kiyoko.
- Trochę tak smutno to wszystko zostawiać i się wyprowadzić, co?- spytała.
- Ta.- odpowiedziałam krótko.- Przynajmniej domu nie sprzedają i możemy tu w weekendy i wakacje wracać.
- Racja.
- Ale w Izumo będzie fajnie.- mimowolnie uśmiechnęłam się na nazwę miasta.
- Zobaczymy. Ciekawe, jakie będzie nasze gimnazjum.
- Nazywa się Kagaku*. Oby było fajne, bo wrócę tu w podskokach.
- Fakt.- roześmiałyśmy się.
Spojrzałam na las, który był po drugiej stronie jeziora. Nie był wcale taki "dziki, gęsty, wielki", jak w filmach, więc nikt nie bał się tam chodzić. Ot, taki lasek. Przed nim też była plaża, ale bardziej kamienista, więc rzadko ktoś tam siedzi. Nazywamy ją w naszym rodzeństwie "Rock Hell", co chyba ma znaczyć kamienne piekło. Na piasku siedziało kilka ptaków. Wielkości gołębia, kolorowe. Poznałam je. To były trerony różowoszyje. (klik na obrazek) Ptaki spojrzały się na mnie, po czym odleciały. Westchnęłam. Nie ma to jak przestraszyć ptaki siedząc po drugiej stronie jeziora.
- Hime!- usłyszałam Rena.- Chodź do wody!
- Już!- odkrzyknęłam.- Idziesz?- Spytałam Kiyoko.
- Ta.
Weszłyśmy razem do wody. Ichizo i Kei się ścigali, a Ren na nas czekał.
- Mam propozycję.- powiedział, kiedy do niego podeszłyśmy.
- Hm?- zapytałam.
- Zadzwońcie, żeby przywieźli kajaki, popływamy.- nasza rodzina ma serwis wypożyczania kajaków przy innym jeziorze.
- W sumie, czemu nie.- powiedziałam.- Idę zadzwonić.
Wyszłam z wody i z torby wyciągnęłam mój telefon. Wybrałam numer do domu.
- Posesja państwa Dotto, w czym mogę służyć?- odezwała się w słuchawce Mei.
- Tutaj Katsumi, jestem nad jeziorem. Czy ktoś może przywieźć nam kajaki?
- Witaj panienko, nie wiem, czy twój ojciec pozwoli, może coś się wam stać...- pokojówka bardziej troszczy się o mnie niż moi rodzice, bez jaj!
- Jest z nami Ren, nic nam nie będzie.
- Dobrze. Ile kajaków?
- Hm...- zastanowiłam się.- Dwa dwuosobowe i trzy jedno-.
- Dobrze panienko, kajaki będą za dwadzieścia minut.
- Dziękuję.
Schowałam telefon i wróciłam do wody.
- I jak?- spytał Ren.
- Za dwadzieścia minut.
- Płyniesz dalej?
- Jasne.
Kątem oka zauważyłam, że Kiyoko sędziuje chłopakom w ich zawodach. Razem z Renem zaczęłam płynąć dalej w jezioro, w końcu straciłam grunt pod nogami.
- Hime, już nie stoisz?- spytał się mnie Ren.
- Od jakiejś minuty.
Ren do mnie podpłynął i wdrapałam mu się na barana. Zaczął płynąć dalej.
- Pamiętasz zeszłoroczną rocznicę?- zapytał mnie Ren.
- Tak.- uśmiechnęłam się na wspomnienia.- Poszliśmy do zoo, na zawody konne i wystawę kotów. Czemu pytasz?
- Muszę się upewnić, że dni, które planuje zapadają ci w pamięć.- roześmiał się.
- Teraz to ja powinnam coś wymyśleć na rocznicę.
- Za rok, hime, dobrze?
- Trzymam cię za słowo. Wracajmy już.- dodałam po chwili.- Kajaki jadą.
- Już.- odpowiedział.
Ren zawrócił, ja ciągle siedziałam mu na barana. Po chwili mogłam zejść z jego barków i samej płynąć. W końcu stanęliśmy na plaży. Niedaleko stało czarne auto z przyczepą. Wysiadł z niego Shirai, pracownik mojego taty w wypożyczalni kajaków.
- Cześć.- przywitał się.
- Hej.- powiedział Ren- Pomogę ci.
- Jak chcesz.
Shirai i Ren zaczęli wypakowywać kajaki. Tak, jak prosiłam, były dwa dwuosobowe i trzy jedno. Te pierwsze były czerwono-białe, a drugie niebiesko-białe. Chłopaki położyli kajaki tak, że do połowy były lekko zanurzone, wiosła i -o zgrozo!- kamizelki położyli obok nich.
- Dzięki.- odpowiedział Shirai po skończonej pracy.- Za ile po nie przyjechać?
- Daj nam dwie godziny.- odpowiedziałam.
- Okej, do zobaczenia.
- Cześć.
Shirai wszedł do auta i odjechał. Odwróciłam się do bliźniaków i Kiyoko, którzy nadal się ścigali, chyba nawet nie zauważyli, że przyjechały kajaki.
- Ej, wy głuche demony!- wydarłam się.- Kajaki przyjechały!
No cóż, są ode mnie młodsi, chyba mogę na nich wrzeszczeć, co? Najbardziej zazdroszczę Reitsowi- może drzeć się na całe rodzeństwo, chociaż na Jiro nikt nie wrzeszczy, chcemy mu dać w miarę normalne dzieciństwo.
Bliźniaki i Kiyoko mój wrzask usłyszeli. Przerwali swoją zabawę i podeszli do mnie i Rena.
- Nie musisz się drzeć.- mruknął Ichizo. Udałam, że tego nie słyszałam, nie mam ochoty na kłótnię z bratem.
- Myślę, że na początek każdy powinien przepłynąć się ze mną, albo Renem, bo my umiemy pływać.- powiedziałam.- I załóżcie kamizelki. Wątpię, żebyście pływali przy brzegu, a dalej jest głęboko.
Wiedziałam, że nikt nie będzie się wykłócał. W końcu, jestem tu najstarsza z rodzeństwa, a Renem kieruje rozsądek.
Każdy założył kamizelkę. Ja i Ren wsiedliśmy z wiosłami do dwuosobowych kajaków- każdy do innego. Do mnie przysiadł się Ichizo, a do Rena Kiyoko. Kei popchnął nasze kajaki, wypłynęliśmy.
Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, jak się kieruje kajakiem, ale dałam radę.
- Ichizo.- odezwałam się.- Chwyć wiosło tak, jak ja.- pokazałam mu, zrobił, co mu powiedziałam. Kątem oka zobaczyłam, że Ren tak samo jak ja wszystko wyjaśnia Kiyoko. Na plaży Kei siedział na moim kocyku.- Tak trzeba wiosłować.- pokazałam.- Raz lewo, raz prawo. Jeśli chcesz skręcić w lewo, wiosłujesz po prawej stronie, a jeśli w prawo to z lewej.- pokazałam mu wszystko.- Spróbuj trochę wypłynąć i zakręcić w lewo.
Ichizo pewnie złapał wiosło i wykonał moje polecenie. Dodatkowo wypłynął dalej i zawrócił, teraz płynął w stronę brzegu.
- Dobrze.- uśmiechnęłam się.
Na brzegu był już Ren i Kiyoko.
- I jak, hime?- spytał mnie chłopak.
- Dobrze. Weźmiesz Keia? Chcę już popływać.- poprosiłam go.
- Jasne.- Ren się uśmiechnął.- Kei!- Krzyknął w stronę jednego z bliźniaków.- Chodź!
- Już!
Kei przybiegł do brązowowłosego. Wgramolili się do jednego z kajaków- Ren z tyłu, a bliźniak z przodu. Ichizo ich wypchnął.
- To co, robimy zawody?- spytał mnie i Kiyoko Ichizo.
- Jasne.- uśmiechnęłam się.- Kiyoko sędziuje.
- Jak zwykle ja...- mruknęła nasza siostra.
Wsiedliśmy do jednoosobowych kajaków i wypłynęliśmy w miejsce trochę oddalone od kajaka Rena i Keia.
- Płyniemy odtąd- pokazałam miejsce na jeziorze.- do brzegu. Wygrywa ten, który pierwszy będzie na moim kocu.
- Czyli nie trzeba sędziować, ja też płynę.- powiedziała Kiyoko.
- Jasne. Chłopaki!- krzyknęłam na Rena i Keia.
- O co chodzi, hime?
- Powiecie nam start w zawodach?
- Już płyniemy!
Chłopaki do nas podpłynęli wpadając na mojego kajaka. Zrobiłam typowego face palm'a i się odezwałam:
- Robimy zawody. Powiecie nam start i jesteście wolni.
- Skąd dokąd?- spytał Kei.
- Gdzieś stąd- pokazałam.- na mój kocyk.
- Okej.
Podpłynęliśmy w wcześniej wskazane przeze mnie miejsce. Ja, Ichizo i Kiyoko się ustawiliśmy.
- Start!- krzyknęli Ren i Kei w tym samym czasie.
Kiyoko popłynęła jak strzała. Zdziwiłam się, ona nigdy jakoś nie przejawiała chęci do pływania kajakiem, a teraz taki sprint... A, no tak, poszła na kajak Rena.
Ja też nie byłam zacofana, płynęłam kawałek za nią, potrąciłam niechcący koniec jej kajaka.
- Gomen!- krzyknęłam.
Teraz to ja byłam na przodzie. Ichizo gdzieś zaginął z tyłu, ja i Kiyoko szłyśmy łeb w łeb, w końcu dobiłyśmy do brzegu. Szybo wyskoczyłyśmy z kajaków, ja przy okazji zahaczyłam o coś nogą, więc glebnęłam się prosto twarzą w piasek. Szybko wstałam i po drodze do kocyka wypluwałam wszystkie drobne nasionka z ust. Niestety, Kiyoko była pierwsza na kocu.
- Niezdara z ciebie.- zaśmiała się.
- Jasne.
Usiadłam obok niej, Ichizo biegł właśnie przez piasek do nas.
- Kto pierwszy?- spytał, gdy do nas dobiegł.
- Kiyoko.- odpowiedziałam.
Ren i Kei szli do nas.
- Muszę już iść do domu.- powiedział Ren.- Muszę mamie pomóc z lekami.
Mama Rena była chora od pół roku, mój tata bardzo ją wspiera pod względem finansowym, ja czasami chodzę z Renem i mu pomagam.
- Spoko.- uśmiechnęłam się.- Jeszcze w sobotę do was przyjdę i się zobaczę z twoimi rodzicami, ok?
- Jasne. Zadzwonię wieczorem, pa.
- Cześć.- pożegnało się moje rodzeństwo.
- Ren!- krzyknęłam jeszcze.
- Tak, hime?
- Weź kanapki i rzeczy, które zrobiłam na plażę, swoją porcję. My tyle tego nie zjemy.
- Dobrze. Arigatou, hime.- podałam mu wcześniej wspomniane rzeczy.- Pa!
- Pa!
Ren wziął jeszcze swoją torbę i odszedł.
- Zadzwonię do Shiraia żeby przyjechał po kajaki.- powiedziałam.
- Okej.- powiedział Kei z ustami pełnymi moich kanapek. On, Ichizo i Kiyoko dobrali się do naszego prowiantu.
Westchnęłam. Bycie najstarszym w grupie ma swoje minusy i plusy. Wyciągnęłam telefon i wykręciłam numer bezpośrednio do Shiraia.
- Halo? Katsumi?
- Tak, to ja. Przyjedziesz już po kajaki?
- Będę zaraz. Cześć.
- Pa.- rozłączyłam się i schowałam telefon.- Dalibyście mi też kanapkę.- Burknęłam i usiadłam obok mojego rodzeństwa na kocu.
- Masz.- Ichizo dał mi jedną.
Odchyliłam sreberko i zaczęłam jeść.

Kajaki były już spakowane. Shirai właśnie odjechał. Zaczęłam się ubierać. Po chwili ja i moje rodzeństwo ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
- Wiecie co?- odezwał się Ichizo.
- Hm?- spytała Kiyoko.
- Fajne jest to miejsce.
- Mówisz to tak, jakbyśmy tego nie wiedzieli.- powiedziałam.
- Fakt.- poparł mnie Kei.
Dalszą drogę przeszliśmy w ciszy, co jest bardzo dziwne, bo zawsze, gdy jesteśmy razem to jest głośno.
Weszliśmy do domu, wszyscy magicznie się rozpierzchli do swoich pokojów. Ja odtawiłam w kuchni resztkę naszego prowiantu i weszłam do swojego pokoju. Z szafy wyciągnęłam długie, ale cienkie i luźne spodnie w kolorowe plamy i za duży granatowy T-shirt. Spięłam moje blond włosy w koka, bo na plaży moje uczesanie się zepsuło i paradowałam w zwykłym kucyku. Na szyi zawiązałam białą bandamkę. Gdy zeszłam na dół, założyłam wysokie buty pod kolana, po czym wyszłam z domu ze strony ogrodu i skierowałam się do stajni. Gdy już byłam w środku, zaczęłam wyprowadzać mojego konia z boksu.
- Co tam, Utsukushi**?- spytałam.
Koń w odpowiedzi zarżał.
Wyprowadziłam go przed stajnię. Koń parsknął dwa razy, a ja zabrałam się za jego czyszczenie, po chwili cudem założyłam na niego siodło i je zapięłam. Na głowę włożyłam toczek i prowadząc konia za lejce podeszłam do tarasu, na którym Sadako, moja macocha, wieszała pranie.
- Sadako!- powiedziałam wyrywając ją z letargu, w jakim się znajdowała.
- O, Katsu!- taa, kocham moje imię. Jego zdrobnienie- katsu, czyli wybuch.
- Jadę trochę z Utsukushim.
- Dobrze.- Sadako się uśmiechnęła.- Tylko wróć za trzy godziny, dobrze?
- Spokojnie. Chodź mi jeszcze strzemiona dopasujesz.
Sadako do mnie podeszła. Ja wdrapałam się na konia. Włożyłam stopy w strzemiona, a moja macocha dopasowała mi ich długość.
- Poczekaj przyniosę coś dla konia.- powiedziała.
Czekałam na nią siedząc na koniu, a Utsukushi- chyba z nudów- chciał przygryźć kwiatka.
- Utsu!- zbeształam konia. Tak, zdrobnienie jego imienia też fajnie brzmi.
Koń chyba mnie zrozumiał- o dziwo- bo zaniechał prób zjedzenia kwiatka. Z budynku wyszła Sadako z trzema jabłkami i butelką wody. Podała mi te rzeczy, a ja schowałam je do "juków" przy siodle. Ot, taki gadżet.
- W razie czego mam komórkę.
- Dobrze, jedź.
Zacmokałam na konia-który znowu chciał zjeść kwiatka- i powoli, stepem wyszłam na ulicę przed mój dom. Mieszkamy na przedmieściach miasta, więc dużego ruchu nie ma. Zresztą, to nie jest Tokio, w którym nie odróżnia się dnia od nocy przez światła, tylko Misawa w prefekturze Aomori.
Skręciłam z koniem w lewo- tam były lasy, pola i jeziora. (tak, wiem, że się zrymowało :D - dop. autorki ) Cisza, spokój. Na prawo było miasto.
Oczywiście, koniem pokierowałam nie nad nasze jezioro, a to drugie- uczęszczane przez ludzi, w większości turystów. Nie wiem, czemu, ale to tam najczęściej jeździłam sama konno. Kiedy jeździłam z kimś- najczęściej Ichizo i Keiem- wtedy najczęściej jeździłam na "nasze" jezioro.
Stepem dojechałam do zbiornika wodnego w dziesięć minut. Nie chciałam zmieniać szybkości, nie śpieszyło mi się nigdzie.
Nad jeziorem było około dwudziestu ludzi, a dalej na polu namiotowym kolejne tyle. Nie przeszkadzało mi to. Małe dziewczynki-pięć- zauważyły pierwsze mnie i konia. Od razu zapiszczały i do mnie podbiegły, a ja nie miałam im za złe- rozumiałam ich zachowanie. Sama zawsze piszczałam i skakałam w radości w dzieciństwie, gdy tylko zobaczyłam konia.
Opiekunki i dzieci podeszły do mnie. Pierwsza odezwała się mała dziewczynka w sukience do kolan.
- To twój koń?
- Tak.- uśmiechnęłam się.
- Możemy go pogłaskać?- spytała niepewnie.
- Oczywiście. Utsu- zwróciłam się do konia.- masz nie gryźć.
Dzieci podeszły do konia i powoli każde z nich pogłaskało go po pysku. Utsukushi parsknął, na co dzieci odskoczyły przestraszone. Roześmiałam się.
- Panie mogą odejść.- powiedziałam do dwóch opiekunek.- Nic im nie zrobię.
Jedna z nich kiwnęła głową i odeszły.
- Chcecie nakarmić konia?- spytałam dzieci.
- Taak!- odkrzyknęły zgraną grupą.
Zeszłam z konia i z juków wyjęłam jabłko i składany nóż, który zawsze tam miałam. Pokroiłam jabłko na sześć części. Każdemu dziecku dałam po jednej, jedna została mi.
- Zobaczcie.- powiedziałam do dzieci.
Złapałam konia za lejce i lekko nimi szarpnęłam, Utsukushi miał teraz twarz zwróconą w moją stronę. Wyciągnęłam rękę z jabłkiem. Koń obwąchał owoc, po czym zjadł go lekko muskając moją rękę swoimi wargami. Poklepałam go z uśmiechem go pysku, po czym zwróciłam się do dzieci.
- Widzieliście?- spytałam.
- Tak. Teraz ja!- powiedziała dziewczynka, która odezwała się na początku. Zaimponowała mi, pewnie przewodzi w tej grupie dzieci.
Dziewczynka podeszła z małym lękiem do konia i wyciągnęła rękę. Utsu bez wąchania zabrał jabłko, a dziecko się roześmiało.
- Fajnego ma pani konika!- powiedziała do mnie.
W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam.
Po chwili każde z dzieci podało koniu kawałek jabłka.
- Psze pani.- odezwała się do mnie "przywódczyni" grupy dzieci.- Czy mogę usiąść na koniu?- spytała niepewnie.
Kucnęłam obok niej.
- Nie jestem żadną panią, tylko Katsumi.
- Ja jestem Yumi.
- A więc, Yumi-chan, oczywiście, że możesz.
Wstałam, podniosłam dziewczynkę i posadziłam ją w siodle. Naszedł mnie pomysł.
- Yumi, może poprowadzę konia?
- Tak, Katsu-chan!- odpowiedziała uradowana.
- Dzieci.- powiedziałam do grupki małolatów.- Jeśli ktoś chce się przejechać na koniu, bardzo proszę. Pierwsza jedzie Yumi- chan, ustawcie się w kolejce.
Zauważyłam, że z daleka przypatrywały mi się inne osoby.
- Yumi-chan, chwyć się siodła.
Dziewczynka wykonała moje polecenie, a ja zaczęłam prowadzić Utsu za lejce. Koń nie stawiał oporów.
Przeszłam kilka metrów, po czym zawróciłam. Grupka dzieci szła równo ze mną i Utsu. Ludzie przypatrywali mi się z uśmiechem. Niektórzy z nich mnie znali- w końcu mieszkam tu od urodzenia.
Po Yumi nadeszła kolej na inne dzieci, po pół godziny cała grupka była już po przejażdżce. Trójka dzieci musiała iść, odeszli z niezadowoloną miną. Zawsze przy nich kucałam i mówiłam z uśmiechem:
- Przyjadę tu jutro chwilę po południu. Jeśli chcesz, to przyjdź.

Gdy już wszystkie dzieci się rozeszły, usiadłam zmęczona na ziemi, Utsu był przywiązany niedaleko do ławki i skubał trawę.
- Nie zawsze byłaś taka uśmiechnięta jak dzisiaj.- obok mnie usiadł starsza pani po sześćdziesiątce.
- Ludzie się zmieniają, Ochiyo-san.- odpowiedziałam patrząc ciągle na jezioro. Kawałek obok dzieci bawiły się w wodzie.- Lub zmieniają się ich życia.- dodałam po chwili.
- Czy uważasz, że twoje życie się zmieniło od tamtego czasu?
Spojrzałam w jej jasne oczy.
- Nie wiem, Ochiyo-san.- położyłam się na ziemi i zaczęłam przypatrywać się niebu.- Życie może się nie zmieniło, tylko moje otoczenie.
- To jest dobra odpowiedź.- uśmiechnęła się lekko.
- Teraz moje życie jest jak sielanka.- dodałam po chwili.- Przyjaciel, który uratował mi życie, kochane rodzeństwo. Wszystko tak, jak sobie wtedy wymarzyłam.
- Pamiętam cię, jak byłaś taka mała, ośmiolatka i przychodziłaś tu ze swoim przyjacielem, Renem. Zawsze nieśmiała, chowająca się w cieniu towarzysza. A dziś?- Ochiyo roześmiała się krótko.- Kompletne przeciwieństwo.
- Zmieniłam się.- podsumowałam.
Poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon i odczytałam SMS'a od Sadako. Wracaj już.
- Ochiyo-san, muszę wracać do domu.
- Oczywiście.- starsza pani się do mnie uśmiechnęła.
- Do widzenia!
Wsiadłam na Utsu i kłusem wróciłam do domu.
Dzień uważam za w pełni udany.

~*~


*Kagaku- wymyślone przeze mnie gimnazjum w Izumo. (z jap. nauka)
**Utsukushi- koń Katsumi. (z jap. piękny)

Mam nadzieję, że długość notki odpowiednia. ;)
Biorę się za pisanie "My dreams are here- mój ideał".
Do napisania!

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział pierwszy


Rozdział pierwszy- uważaj, bo się wywalisz.


Otworzyłam powoli oczy i zmieniłam bok, na którym leżałam. Spojrzałam na zegarek stojący na szafce nocnej. Było po wpółdo dziesiątej. Zerwałam się z łóżka.
- Mei!- krzyknęłam.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej byle jakie ciuchy, w tym czasie do mojego pokoju weszła zdyszana Mei, moja ulubiona pokojówka.
- Tak, panienko?- spytała.
- Za pół godziny będzie tu Ren, a muszę jeszcze wykopać  kwiatki, zrobisz mi śniadanie?
- Oczywiście. Co sobie panienka życzy?
- Nie wiem, może być jajecznica i kakao.
- Dobrze.
Mei wyszła, a ja wzięłam ubrania i weszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i się ubrałam. Moje blond włosy spięłam w wysokiego koka. Zeszłam szybko na dół.
Z kuchni wydobywał się piękny zapach jajek, weszłam do niej. Przy stole siedział wysoki chłopak z czarnymi włosami spiętymi w kitkę. Był to mój starszy brat, Reitsu. Czytał jakąś gazetę. Na stole przed nim stał talerz i kubek. Obok stała szklanka z moim kakao. Mei stała przy kuchence i smażyła jajecznicę, obok niej stał talerz z tostami.
- Ohayou, Reitsu.- powiedziałam.
- Cześć.- odpowiedział nie odrywając wzroku od pisemka. Zajrzałam przez ramię, o czym jest. O motorach. No tak, była to pasja mojego brata.
Usiadłam obok mojego kakao, a Mei podała mi talerz jajecznicą i tostami. Również to samo dała mojemu bratu. Reitsu położył pisemko i szybko zaczął konsumować posiłek. Również tak zrobiłam.
- Pyszne, Mei.- powiedziałam po  przełknięciu pierwszego widelca.
- Cieszę się.- odpowiedziała pokojówka z uśmiechem.- Przyniosę dla panienki narzędzia ogrodnicze.
- Dziękuję.
Szybko pochłonęłam talerz jajecznicy, tosty i kakao. Wyszłam do ogrodu, czekała już tam na mnie Mei. Miała w rękach skrzyneczkę. Wzięłam ją od niej.
- Jak przyjdzie Ren to wpuść go do ogrodu, dobrze?
- Oczywiście, panienko.
Weszłam głębiej w ogród ze skrzynką w dłoniach. Po drodze spotkałam ogrodnika. Wszyscy mówiliśmy na niego „pan ogrodnik”, więc nie miałam pojęcia, jak się nazywa. Chyba na nazwisko miał Tsukarashi.
- Dzień dobry panienko!- powiedział, gdy tylko mnie zauważył.
- Dzień dobry.- odpowiedziałam z uśmiechem. On i Mei byli moimi ulubionymi pracownikami.
- Będziesz kwiatka wykopywać?
- Tak, chcę dać go mamie w prezencie. Sobie też jednego wykopię na pamiątkę.
Moja mama nie mieszka z nami. Osiem lat temu ona i tata się rozwiedli. Ja mieszkam razem z nim, rodzeństwem i macohą tu, a ona poza Odą w prefekturze Shimane na wyspie Honsiu. Ja za tydzień się przeprowadzam do Izumo- miasta graniczącego z Odą. Za każdym razem, gdy wymówię, lub pomyślę nazwę tego miasta (Izumo) uśmiecham się. W anime „Naruto” jest Izumo, razem z Kotetsu pilnuje głównej bramy Konohy.
Doszłam do wrzosów. Były w dalszej części ogrodu, za stajnią. Nasz ogród jest wielki. Mamy tu stajnię, miejsce do ćwiczeń jazdy, altankę, basen, miejsce wolne od wszystkiego oprócz trawy, np. do gry w piłkę i wielki obszar zasadzony kwiatami. Wrzosy były oddzielnie, na samym końcu. Kucnęłam przy jednym z nich, ciemnofioletowym i zaczęłam go wykopywać łopatką, którą znalazłam w skrzyneczce. Również z jej (skrzyneczki) wyjęłam małą kolorową doniczkę, w której wylądował kwiat. Zrobiłam to jeszcze raz, tym razem do niebieskiej doniczki włożyłam różowego wrzosa. Zaczęłam przysypywać je ziemią, gdy usłyszałam wołanie.
- Hej, hime! Gdzie jesteś?
Szybko skończyłam pracę przy kwiatkach i włożyłam wszystko do skrzyneczki.
- Jestem tu!- krzyknęłam wstając.
Ren, bo to on mnie wołał, podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy.
- No, znalazłem cię. Myślałem, że się tu zgubię.- udał, że się załamuje.
- Nie martw się.- uśmiechnęłam się.- Super Katsumi by cię uratowała.
- Tak, masz rację. Super bohaterka „Hime Katsumi” mnie zawsze uratuje!- roześmialiśmy się.- Pomóc ci z tą skrzyneczką?
- Nie, dzięki.
Poszliśmy w stronę mojego domu. Ren jest wysoki. Ma brązowe włosy latające na wszystkie strony, jak u jakiejś postaci z anime i tego samego koloru oczy. Jest ode mnie trzy lata starszy- ja mam piętnaście, a on osiemnaście. Ma szczupły nos, widoczne kości policzkowe i pełne usta. Z jego opowieści wiem, że jest najprzystojniejszym chłopakiem w swojej szkole, nie dziwię się temu. Wiele dziewczyn mi zazdrości, że się z nim przyjaźnię.
Doszliśmy do mojego domu i weszliśmy do salonu.
- Panienko.- powiedziała Mei, która zjawiła się obok nas.- Wezmę skrzyneczkę.
- Dobrze.- podałam jej skrzyneczkę, ale wzięłam kwiaty.- Dziękuję.
Mei poszła w stronę pomieszczeń gospodarczych, a ja i Ren poszliśmy do mojego pokoju. Usiedliśmy na moim dwuosobowym łóżku. Kwiatki postawiłam na parapecie.
- Hime- zagadnął Ren.- Przyjedziesz do mnie na naszą rocznicę?
- Jasne.- uśmiechnęłam się.
Przyjaźniliśmy się już od niecałych dziesięciu lat- w sierpniu, za miesiąc, mamy rocznicę. Zawsze ten dzień spędzaliśmy razem, jak para swoją rocznicę, my jednak jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Nie mogę przegapić dziesiątej rocznicy. Gdzie pójdziemy?
- Niespodzianka- Ren się wyszczerzył.- Zaplanowałem już cały dzień.
- Skoro tak, to jestem bezsilna.
- Jesteś.- przyznał mi rację.
- Idziemy gdzieś, czy będziemy tak tu w nudach siedzieć?
- Jak chcesz, hime. Tylko gdzie?
- Chodźmy nad jezioro. Weźmiemy chłopaków i Kiyoko.
- Dobra.
- Wezmę jakieś jedzenie.
- Dobrze. Za pół godziny u ciebie?
- Okej. Do zobaczenia.
- Cześć.
Ren wyszedł, a ja poszłam do pokoju Kiyoko- mojej przyrodniej siostry. Była rok ode mnie młodsza, jedyna córka mojej macohy z poprzedniego związku. Dzięki połączeniu mojego taty i jej (macohy) w naszym domu jest kupa dzieci- ja, moi bracia bliźniacy, Ichizo i Kei, Reitsu, Kiyoko i Jiro, trzyletni syn macohy i taty.
- Hej, idziesz nad jezioro?- spytałam.
- Chętnie.
- Za pół godziny na dole.
Teraz weszłam do pokoju chłopaków. Ichizo siedział na łóżku pisząc coś w zeszycie, a Kei siedział nad nim (mają łóżko piętrowe) i słuchał muzyki z mp4.
- Idziecie nad jezioro?- spytałam.
- Tak.- odpowiedział Ichizo nie przerywając pisania. Kei pewnie nawet nie wie, że weszłam do pokoju.
- Za pół godziny na dole.
Wyszłam z pokoju i zapukałam do drzwi Reitsu, które były obok. Nikt mi nie odpowiedział, więc wsunęłam głowę do pokoju. Był pusty.
- Mei!- krzyknęłam.- Gdzie jest Reitsu?
- Wyszedł gdzieś, panienko!- odpowiedziała.
Wróciłam do mojego pokoju. Przebrałam się w jinsowe krótkie spodenki i luźną plażową koszulkę koloru mięty. Pod sodem założyłam kostium kąpielowy. Do torby włożyłam rzeczy, które przydadzą się nad wodą. Wzięłam ją (torbę) i zeszłam na dół, do kuchni. Zostało mi piętnaście minut. Do innej torby schowałam pięć butelek wody i zaczęłam robić kanapki. W tym czasie do salonu weszli bliźniacy. Mieli na sobie takie same spodnie do kolan i koszulki z tym samym motywem słuchawek, ale w różnych kolorach- Ichizo niebieską, a Kei zieloną. Niższy (Ichizo) niósł torbę. Chłopcy usiedli przy stole i patrzyli się na mnie. Ja skończyłam robić kanapki i schowałam je do torby. Dołożyłam jeszcze coś słodkiego. Podniosłam ją. Niby nie taka ciężka, ale i tak wysłużę się Renem.
- Kiyoko!- krzyknęłam.
- Już idę!
Po dosłownie sekundzie zauważyłam Kiyoko pędzącą po schodach na dół.
- Uważaj, bo się wywa...- zaczął mówić Ichizo, jednak nasza siostra już leciała po schodach na dół. Ja i bliźniaki ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu, Kiyoko była w komicznej pozycji.
- Co was tak śmieszy?- burknęła i się podniosła.- Idziemy, czy nie?- spytała jeszcze, gdy my nadal nie ruszyliśmy się z miejsc.
W końcu zrezygnowana usiadła przy stole. Ogarnęłam się.
- Zaraz idziemy, czekamy na Rena.- odpowiedziałam na zadane wcześniej pytanie.
Rozległ się dzwonek do drzwi, po chwili podeszła do nas Mei.
- Panienko, przyszedł Ren.
- Już idziemy, Mei.- odpowiedziałam. Wzięłam moje bagaże i poszłam w stronę wejścia do domu, bliźniaki i Kiyoko szli za mną ze swoimi torbami.- Wychodzimy!- krzyknęłam w głąb domu i go opuściłam z moim rodzeństwem.

~*~

Jak coś to Katsumi to ta dziewczyna, co opowiada ;)
Proszę o komentarze, do następnej notki!

Hejka ;>

Jestem Kakashii711, niektórzy może znają mnie z moich dwóch blogów.

Zapraszam do czytania tego bloga, będę pisać o pewnej dziewczynie ;)
Tyle na początek, pierwszą notkę mam prawie gotową i zaraz wstawię po ogarnięciu wyglądu bloga. ;]